Strona główna

Ubogi krewny biedny jak nigdy

marcin90 | 16.08.2007; 13:31
FC Barcelona i Real Madryt rokrocznie uważane są za głównych faworytów do zwycięstwa zarówno w La Liga, jak i Champions League. Valencia jest tymczasem ich ubogim krewnym, który co prawda jest wymieniany jako potencjalny faworyt poszczególnych rozgrywek, jednak bez większej wiary "znawców futbolu" na osiągnięcie sukcesów. Jednak dopiero przed sezonem 2007-2008 Nietoperze pasują do roli futbolowego Kopciuszka tak dobrze, jak nigdy.

Przedsezonowe wzmocnienia dokonane przez Real i Barcelonę po prostu rzucają na kolana. Pretendenci do mistrzowskiego tytułu wydali bowiem miliony euro na sprowadzenie zawodników znanych całemu piłkarskiemu światu. I tak Real zasilili między innymi Robben, Saviola, Sneijder, Pepe, Metzelder, czy Drenthe, natomiast Barcelona zakontraktowała na przykład Henry'ego, Abidala i Milito. Kim się wzmocnili w tym czasie Nietoperze? Transfery Los Ches wyglądają przy posunięciach stołecznej ekipy i Dumy Katalonii dość śmiesznie. Sunny i Mata to zawodnicy utalentowani, lecz bez doświadczenia w najwyższej klasie rozgrywkowej w Hiszpanii, Helguera musiał odejść z Realu, bo tam czekałą go w najlepszym wypadku ławka rezerwowych, Arizmendi to po prostu drewniak, który bramki strzela od święta. Alexis i Zigic to dobrzy zawodnicy, jednak gdzie im do Henry'ego czy Milito. Jedynie do Hildebranda nie można się przyczepić, jednak on pewnie i tak nie będzie grał w pierwszym składzie, gdzie miejsce jest zarezerwowane dla Canizaresa. Skąd więc się biorą buńczuczne wypowiedzi Quique Sancheza Floresa i jego podopiecznych, którzy zapowiadają skuteczną walkę w La Liga oraz Champions League? Przecież logicznie rzecz biorąc, patrząc na składy Valencii, Realu i Barcelony okiem komercyjnego kibica trzeba już w przedbiegach skreślić Nietoperzy, którzy szans najmniejszych nie mają.

Problemy finansowe Valencii i niemożność rywalizacji na tle ekonomicznym z największymi potęgami to temat już dokładnie przewałkowany. Nietoperze nigdy nie były w stanie i nic nie wskazuje na to, iż kiedykolwiek będą mogły wydać na zawodników tyle, ile Chelsea, czy Barcelona. Każdy walczy jak może. Kluby posiadające właścicieli – miliarderów obierają najprostszą drogę, inne, jak Valencia przeciwstawiają im swoje atuty. Ambicję, zgranie zespołu – piłkarze tworzą kolektyw, nie ma wśród nich gwiazd. Wygląda to dosyć śmiesznie przy milionach jakie co roku wydają piłkarskie potęgi, przy nazwiskach zawodników tych zespołów. Co bowiem może dać ambicja Carlosa Marcheny, skoro nigdy nie uda mu się wykonać tricków takich jak Ronaldinho? Co nam po Joaquinie, skoro nigdy nie dorówna on sławą Cristiano Ronaldo i jak on nie będzie rokrocznie na liście nominowanych do Złotej Piłki France Football? Takich przykładów można namnożyć tysiące i wniosek z każdego będzie taki sam – Valencia nie ma najmniejszych szans na skuteczną rywalizację w piłkarskiej Europie, a jej piłkarze nigdy nie osiągną takiego poziomu jak zawodnicy, których twarze zdobią okładki gazet piłkarskich i nie tylko. Smutna, lecz prawdziwa rzeczywistość…

Nasuwa się jedynie pytanie, po co w takim razie Nietoperze w ogóle przystępują do rozgrywek, skoro na samym starcie są skazane na pożarcie. Czy nie lepiej byłoby się wycofać z rozgrywek i odsprzedać miejsce w nich za godziwą sumę pieniędzy i jednocześnie oszczędzić kibicom samych porażek i sromotnych klęsk? Przecież i tak każdy wie, że batalię o tytuł rozstrzygną pomiędzy sobą Barcelona i Real, więc komu zależy na tym, by jednak ten sezon rozegrać? Kto jest na tyle głupi, by rzucić wyzwanie niepokonanym i najlepszym drużynom naszego globu? Ano jest kilka osób i są to Juan Soler, Quique Sanchez Flores, David Villa oraz jego koledzy z drużyny oraz miliony fanów Valencii na całym świecie. To ludzie, którzy postradali zmysły, jednak zaślepieni miłością do swojego klubu święcie wierzą w przyszłe sukcesy Valencii, które mają stać się faktem już w tym sezonie.

Czy jednak nadzieja, która łączy wszystkich Valencianistas nie jest nadzieją szaleńców? Czy są jakieś optymistyczne przesłanki pozwalające nam mieć nadzieję na choćby triumf w La Liga? Na szczęście są i jest ich tak dużo, że wszystkich wymienić się nie da. Jednym z lepszych przykładów może być reprezentacja Grecji, która do Mistrzostw Europy w 2004 roku przystępowała jako przysłowiowy chłopiec do bicia pokonany w ostatnim przed EURO meczu towarzyskim przez słabiutką wówczas reprezentację Polski. Seitaridis i spółka nic sobie jednak nie robili z kpin ich rywali, po prostu grali swoje. Może i futbol przez nich reprezentowany nie był efektowny, lecz z pewnością okazał się efektywny. W pokonanym polu zostali Hiszpanie, Francuzi i w końcu Portugalczycy. Grecy są aktualnymi Mistrzami Europy, choć poza nimi nikt chyba nie wierzył, że jest to możliwe. Jak się jednak mówi „wiara czyni cuda”. Podobnych przykładów jest mnóstwo. I choć wiele je różni, to z pewnością mają jedną cechę wspólną. Ich bohaterów cechowała ambicja i wiara do ostatniej minuty w możliwość zwycięstwa – to czego tak często brakuje wszystkim gwiazdom i gwiazdeczkom. Na sam koniec można przypomnieć znaną każdemu bajkę o Kopciuszku, która zakończyła się dla tytułowego bohatera w sposób szczęśliwy, choć początkowo nic na to nie wskazywało. Valencia do nowego sezonu przystępuje w roli Kopciuszka. Być może i dla Nietoperzy będzie ona szczęśliwa. Tymczasem musimy się uzbroić w cierpliwość i podobnie jak piłkarze nie wątpić możliwość osiągnięcia sukcesów. Wiara czyni cuda. Dlatego też nie pozostaje nam nic innego jak wierzyć, że 21 maja 2008 roku na moskiewskich Łużnikach piłkarze Valencii będą cieszyć się z wygrania Champions League na przekór wszystkim „znawcom” futbolu, podobnie jak Grecy 4 lipca 2004 roku w Lizbonie.

Kategoria: Felietony | Źródło: własne