Strona główna

Co by było, gdyby...

Lolek | 16.10.2009; 18:40

Valencia była na skraju finansowej przepaści - to wie nie od dzisiaj każdy kibic tego klubu. Ogromne sumy przeznaczane na zakup zbędnych lub niewykorzystywanych piłkarzy, marzenia o ponownym staniu się europejską potęgą mnożyły i tak duże już długi Valencii. W końcu doszło do sytuacji, kiedy zarząd był niemal zmuszony sprzedać swoich najlepszych zawodników. Wtedy pojawiali się kolejni "zbawcy" ekonomiczni, którzy zapewniali zmniejszenie zadłużenia w krótkim czasie bez żadnych wyrzeczeń - Villalonga, Soler, Soriano, aż w końcu legendarne już Inversiones Dalport. Jak mogła skończyć się ta cała farsa?

Sytuacja była na tyle poważna, że gdyby nie pożyczka w wysokości 74 milionów euro zaciągnięta przez klub w sierpniu ubiegłego roku, Valencia musiałaby ogłosić upadek jako spółki akcyjnej. Oznaczałoby to oczywiście wyprzedaż wszystkich wartościowych aktyw klubu - przede wszystkim piłkarzy, aby móc zredukować długi i zapewnić wierzycielom zwrot gotówki. Mało kto jednak wie, że przez to właśnie zadłużenie Valencia mogłaby przez długi czas nie zawitać na boiskach Primera División, gdyż upadek klubu wiązałby się z degradacją do Segunda B - trzeciej klasy rozgrywkowej w Hiszpanii. Wystarczyłaby więc odmowna decyzja banku o udziale kredytu i z dawnej potęgi pierwszej niegdyś siły w La Liga zostałaby tylko historia.

O tym wszystkim wie Manuel Llorente, obecny prezydent Valencii. Teraz jego priorytetem jest jak najszybsze zbudowanie Nuevo Mestalla, gdyż ma to przynieść większe przychody i zwiększyć zainteresowanie ewentualnych inwestorów działkami ze "starego" Mestalla. 70.000 nowych miejsc ma jednak za zadanie przyciągnąć przede wszystkim uwagę kibiców, gdyż tylko oni oferują stałe, dalekosiężne zyski. Warto dodać, że dług klubu w niczym nie ustępuje innym gigantom La Liga - Realowi czy Barcelonie. Różnica jest taka, że medialnie nie da się ich ze sobą zestawić. O ile Barca i Real są klubami, które bez problemu utrzymałyby się tylko z reklam i sprzedaży koszulek, o tyle Valencia zmuszona jest szukać ciągle nowych źródeł utrzymania - czy to przez sprzedaż zawodników, czy chociażby inwestycje, jak budowa nowego stadionu czy sprzedaż parceli starego.

Od czasu objęcia władzy przez Fundacio Valencia wszystko idzie w dobrym kierunku. O ile zatrzymanie największych gwiazd - Davidów Silvy i Villi oraz Juana Maty trzeba uznać za niezaprzeczalny sukces, to sprzedaż Raúla Albiola wydaje się na razie być największym błędem. Nowy projekt Valencii zapowiada budowę silnego klubu, który byłby w stanie zawojować piłkarską Europę. Jednak w tym momencie pojawia się problem - trener. Rafael Benitez, ostatni z wielu wybitnych szkoleniowców Valencii, od dobrych kilku lat z sukcesami prowadzi Liverpool. Nam pozostaje wspominać takich strategów jak Ranieri, Flores czy - o, zgrozo - Koeman. A sukces bez dobrego przygotowania taktycznego jest niemożliwy. Kiedy więc doczekamy się zaspokojenia głodu sukcesów? Obawiam się, że przy tym toku myślenia zarządu o "młodych, perspektywicznych" trenerach będzie to - niestety - bardzo długi okres czasu...

Kategoria: Ogólne | Źródło: Super Deporte | Własne