Strona główna

Trzecie spotkanie Valencii rozgrywane wczoraj na Estadio Mestalla wydawało się najłatwiejsze z dotychczasowych, bo po Sevilli i Valladolid przyszedł czas na ubiegłorocznego beniaminka z Gijon. Rzeczywistość okazała się jednak daleka od ideału, a piłkarze ze stolicy Lewantu musieli pogodzić się z podziałem punktów.

Mimo braku Miguela oraz Dealberta, w szeregach Los Ches spodziewano się gładkiej przeprawy podopiecznych Unaia Emery'ego na własnym terenie. Bask znalazł wreszcie pretekst, by na prawej stronie bloku defensywnego usadowić Bruno, natomiast byłego gracza Castellon, który zachorował na grypę zastąpił nieoczekiwanie doświadczonym Davidem Navarro. Dokonane w ten sposób korekty nie mogły mimo wszystko wskazywać na jakiekolwiek problemy w tym meczu, a zniecierpliwiona publiczność w Valencii czekała na bramki.

Tych padło kilka, ale po raz pierwszy, ku zdumieniu obserwatorów, piłka wylądowała w bramce Moyi, po tym jak długie, płaskie, kontrujące podanie z głębi pola zamienił na bramkę David Barral. Gracz wykazał się dużą szybkością nie pozwalając doścignąć się Alexisowi, bramkarz Valencii natomiast niezbyt dobrze ustawił się przy strzale Hiszpana, umożliwiając mu zdobycie bramki. Nietoperze starali się jak najszybciej zmyć z siebie złe wrażenie i w 24 minucie trafili do siatki. Gracze Emery'ego po dośrodkowaniu Mathieu wdarli się w pole karne Juana Pablo, a strzał Silvy zdołał zablokować golkiper rywali. Wobec dobitki El Guaje był jednak bezsilny i mecz zaczynał się od początku. Dwie minuty później doszło do umyślnego zagrania ręką Michela, arbiter zmuszony był pokazać mu drugą żółtą kartkę i Valencia po raz drugi w tym sezonie przez większość zawodów miała grać w przewadze zawodnika. Ogromne szczęście uśmiechnęło się do Blanquinegros, tym bardziej, że boisko opuścił najlepszy piłkarz Sportingu.

Valencianistas, jak łatwo się domyśleć, wiedli już przez dalszą część spotkania prym, jednak daleko było im do zmiażdżenia przeciwnika. Do przerwy zdarzyło się parę razy spudłować szczególnie Villi i do gwizdka zwiastującego koniec połowy ciągle utrzymywał się rezultat remisowy. Po przerwie rozdrażnieni Blanquinegros znów zaczęli atakować, konstruując ataki pozycyjne i starając się rozmontować defensywę Sportingu, który w zasadzie bronił się całą dziesiątką na własnej połowie. Starał się szczególnie Villa, u którego w pewnym momencie widać było spore zniesmaczenie na twarzy po tym, jak jego zespół nieudolnie dobierał się do osłabionego przeciwnika. Jednakże przyszedł w końcu pożądany skutek. Ponownie, tak jak w poprzednim meczu przy zagraniu do Pablo, kluczowym, przedostatnim podaniem popisał się Ever Banega, który zagrał do włączającego się Bruno. Ten podał do Vill, a Asturyjczyk, jak na napastnika kompletnego przystało, obrócił się i lewą nogą zakręcił futbolówkę przy słupku bramki.

Niestety, futbol okazuje się niezrozumiały, a decyzje związanych z nim ludzi nie zawsze wydają się trafne. Pierwsza zmiana Unaia uzasadniona - poobijany Mathieu, notabene jeden z lepszych piłkarzy na boisku, schodzi z boiska kosztem Albeldy - defensywnie usposobionego walczaka, choć dalekiego od dyspozycji sprzed lat. Dwie następne jednak pozwalają powątpiewać w rozsądek Baska. Niepodważalnie najlepszy piłkarz Valencii w tym meczu i w ogóle w ostatnich czasach Argentyńczyk Ever Banega - świetny technicznie, błyskotliwy, przyćmiewający Davida Silvę zdolnościami playmakerskimi, słowem: gwarancja dobrego rozegrania piłki w środku pola - już w 60 minucie opuszcza plac gry kosztem młokosa Michela - zbyt wcześnie namaszczonego na nowego Baraję, nieopierzonego i nie wnoszącego za wiele do gry. Trzecia roszada, jakże szablonowa dla byłego trenera Almerii - Joaquin za Pablo. Wspomniałem już, że Pablo był kolejnym z motorów napędowych? I że Joaquin to gracz totalnie wypalony, nie potrafiący wykonać najprostszych zagrań, bezużyteczny i po prostu o klasę gorszy od Pablo. Nie wiem w jakim stopniu te zmiany wpłynęły na wyrównującego gola Gregory'ego dla Gijon po stałym fragmencie gry, ale na grę Valencii wpłynęły koszmarnie. Michel starał się wcielić w rolę Evera, jednakże brakowało mu sporo do klasy i precyzji rówieśnika. Joaquin natomiast notorycznie podając do tyłu i marnując dośrodkowania udowodnił, że jego miejsce jest w tej chwili w Valencii... Mestalla.

2:2, pierwszy słabszy występ Valencii i pierwsza okazja do refleksji - nad grą, gotowością do godnego zastępowania podstawowych piłkarzy przez zmienników, kompetencjami Unaia, czy szansą na walkę o jakieś poważne cele, o których tak się zawsze rozmarzamy wraz ze startem rozgrywek.

Skrót meczu

Kategoria: Ogólne | Źródło: własne