Strona główna

Najwięksi przegrani największymi wygranymi

marcin90 | 28.05.2007; 20:30
Do sezonu przystępowaliśmy z ogromnymi marzeniami. Nocami śniliśmy nawet o potrójnej koronie. Oczyma wyobraźni widzieliśmy Davida Albeldę wznoszącego trofeum za wygraną Champions League, piłkarzy cieszących się z powrotu na tron mistrza Hiszpanii. Marzenia pękły jednak jak mydlana bańka, po porażce z Villarrealem nawet ostatnia nadzieja, będąca nadzieją szaleńców już nie istnieje.

Miliony euro wydane na transfery, solidnie przepracowany okres wakacyjny, powrót po kontuzji Edu- to wszystko napawało optymizmem. Choć piłkarze byli ostrożni w swoich wypowiedziach na temat szans Los Ches, to kibice już widzieli w nich mistrzów Hiszpanii i zwycięzców Ligi Mistrzów. Fani byli przekonani o sile naszego zespołu i nie dopuszczali do siebie możliwości porażki. Być może dlatego dziś brak sukcesów tak bardzo nas boli.

Quique Sanchez Flores uparcie powtarzał, że celem na ten sezon jest zakwalifikowanie się do kolejnych rozgrywek Ligi Mistrzów. Szkoleniowiec Nietoperzy w wywiadach dla prasy czy podczas konferencji prasowych pytania o ewentualne szanse na mistrzostwo zbywał tajemniczym uśmiechem. Mówił co prawda, że jego podopieczni dadzą z siebie wszystko, jednak nie obiecywał złotych gór. Po porażkach nie rozpaczał, konsekwentnie twierdził, że Los Ches dalej będą walczyć. Czy wobec tego coach Blanquinegros nie wierzył w sukcesy swojej drużyny? Pozostaje nam się jedynie domyślać, jednak odpowiedź na to pytanie i tak wydaje się oczywista. Quique jako niezwykle ambitny trener z pewnością marzył o wywalczeniu spektakularnych sukcesów, celowo jednak nie mówił o tym głośno, by później nie przeżywać takiej rozpaczy jak my teraz i nie kończyć obiektywnie rzecz biorąc udanego sezonu w atmosferze ogromnej porażki.

Kibice prezentowali zgoła odmienną postawę. Natchnieni słowami Edu, który przed rozpoczęciem rozgrywek powiedział, że w Valencii jest po to, by odnosić sukcesy i marzy o potrójnej koronie, nie widzieli innej możliwości jak zdetronizowanie Blaugrany i wspięcie się na szczyt piłkarskiej Europy. Co ciekawe w głównej mierze „winowajcą” był właśnie Brazylijczyk, ponieważ to jego kontuzja, która wykluczyła go z gry przez cały sezon pokrzyżowała szyki Quique Floresa. W zespole zabrakło rozgrywającego, który poprowadziłby grę i stąd też wzięły się notoryczne wpadki ze słabszymi ekipami. Chyba tylko szkoleniowiec zdał sobie sprawę z tego w jak ciężkiej sytuacji się znalazł. W jednym momencie stracił koncepcję gry, mimo to podjął rękawicę i postanowił walczyć o honor i trofea. Niestety los uwziął się na Mistera. Zespół dopadła plaga urazów i zdziesiątkowana drużyna Valencii zbierała regularne baty od najsłabszych. Do gry powrócił jednak kapitan Albelda, zespół wygrał sześć kolejnych spotkań i wszyscy uwierzyli, że będzie wspaniale. Nikt nawet nie przejął się klęską w Pucharze Króla z Getafe, która pokazała wszystkim słabości Nietoperzy. Ekipa z Estadio Mestalla potrafiła pokonać Barcelonę, by kolejkę później tracić punkty z Tarragoną. Na dodatek nie sprzyjali nam sędziowie, ale to już inna bajka. Wniosek był jeden- z mocniejszymi zespołami mamy szansę, gdyż możemy grać z kontry, ze słabszymi o wygraną będzie jednak niezwykle ciężko. Niestety nieliczny odsetek Valencianistas to zrozumiał i w dalszym ciągu oczekiwał jedynie zwycięstw.

Wydawało się więc, że łatwiej będzie o triumf w Champions League niż w La Liga. Niestety wycieńczeni niezwykle trudnym sezonem piłkarze Los Ches, bez zmienników, którzy w tym czasie leczyli się w gabinetach lekarskich, przegrali ćwierćfinał z Chelsea kondycyjnie. Została jedynie Primera Division. I tam nie szło najlepiej, a po porażce z Realem wydawało się, że to już jest koniec. I wtedy na przekór wszystkim piłkarze Valencii nie grając już pod żadną presją uwierzyli, że mogą triumfować. Wygrywali mecz za meczem cierpliwie licząc na potknięcia rywali. Pech chciał, że sami stracili punkty właśnie z Villarrealem i ostatecznie przegrali rywalizację o tytuł.

Naszym piłkarzom należą się więc ogromne brawa za heroiczną postawę i walkę bez względu na okoliczności. Jak przykre musiało być więc dla nich wygwizdanie przez kibiców po przegranym derbowym pojedynku. Quique Flores, który stracił wiele zdrowia głowiąc się, co zrobić, by Nietoperze mimo ogromu kontuzji i innych niefortunnych przypadków wróciły na szczyt zamiast „Gracias Quique” usłyszał od fanów „Flores vete ya”. Miguel Angel Angulo został niemiłosiernie wygwizdany, mimo iż w każdym spotkaniu zostawiał serce na boisku. Kibice, którzy są z zespołem na dobre i na złe pokazali plecy drużynie, a to chyba była dla zawodników najbardziej bolesna porażka w tym sezonie.

Mimo naszych przedsezonowych oczekiwań Valencia nie wróciła jeszcze na szczyt. Zanim jednak dokonamy krytycznej oceny naszych zawodników, przeanalizujmy dokładnie wszystkie okoliczności. Śmiem twierdzić, że żadna inna ekipa nie zaszłaby tak daleko jak Nietoperze, gdyby znalazła się w identycznej sytuacji. Flores pokazał charakter, walczył do samego końca, mimo iż od dawna wiedział, że nie ma prawa wygrać. Mimo to wierzył i się nie poddał, wszczepiając identyczną postawę zawodnikom. Tak naprawdę okazał się wraz ze swymi podopiecznymi największym wygranym tego sezonu. Sukcesy przyjdą z czasem, a wtedy ci, co w sobotę na Valencię gwizdali znów będą się tytułować ich największymi kibicami. Na to nie mamy wpływu, możemy być jednak dumni, że my nigdy się od Nietoperzy nie odwróciliśmy i w chwili triumfów, które z pewnością kiedyś nadejdą, będzie to dla nas powodem do dumy.

Kategoria: Felietony | Źródło: własne