Strona główna

Quo vadis, Valencia

marcin90 | 16.12.2007; 18:10
„Potrójna korona”, „powrót na szczyt piłkarskiej Europy” – Juan Soler przed sezonem pewny sukcesów Los Ches był w tym samym stopniu, co Jarosław Kaczyński zwycięstwa w niedawnych wyborach parlamentarnych. Jakkolwiek jednak klęska jednego z bliźniaków rządzących niezmiernie mnie ucieszyła, tak kolejne porażki Ches są dla mnie – wiernego kibica – czymś smutnym i przygnębiającym. Wszechmocny triumwir, bo za wyniki odpowiedzialność bierze swoisty triumwirat: prezydent, dyrektor sportowy i trener, szybko zorientował się, iż z szumnych zapowiedzi nic nie wyjdzie.

Potężny - nie tylko z racji wpływów na funkcjonowanie klubu, lecz także z powodu postury- prezydent podjął rozpaczliwe decyzje mające na celu uratowanie przezeń najwyższego na Estadio Mestalla stołka. Już w czerwcu zwolnił Amedeo Carboniego, który nie cieszył się wówczas zbytnią sympatią fanów. Co ciekawe dziś niektórzy uważają to posunięcie za wyjątkowo złe, zwłaszcza w świetle „dokonań” jego następcy – Miguela Angela Ruiza.

Zakończenie współpracy z Włochem było rozwiązaniem na krótką metę. Następnym kozłem ofiarnym prezydenta został Quique Flores, którego zwolnienia już od dłuższego czasu domagała się większa część kibiców Ches. Ronald Koeman, który miał być lekarstwem na zaistniały kryzys, laski Mojżesza jednak nie posiada, dlatego też z zapowiadanego cudu nici. Nietoperze, ku rozpaczy nas wszystkich, stanęły nad przepaścią i naprawdę niewiele brakuje, by stoczyły się na samo dno. Istnieje jeszcze z pewnością nikła szansa na wyjście z kryzysu, choć jest to swego rodzaju mission impossible. Dlatego też wypada zadać pytanie: quo vadis, Valencia.

Kaczyński odpowiedzialność za przegrane wybory wziął na siebie. Juan Soler natomiast milczy w najlepsze i nie stara się nawet uspokoić coraz bardziej wzburzonych fanów. Ci bowiem domagają się jego natychmiastowej dymisji. Jak miałem okazję się przekonać w rozmowie z braćmi po szalu z Walencji, obecny prezydent jest uważany za najgorszego w przeciągu co najmniej ostatniej dekady. Do rezygnacji nakłonić go łatwo jednak nie będzie, gdyż sprawuje on w klubie władzę de facto absolutną. Chętnych na wykupienie jego akcji w Valencii na horyzoncie nie widać i nie ma w tym nic dziwnego, bowiem drużyna oprócz tego, iż jest pogrążona pod względem sportowym, to i finansowo pewnie nie stoi, mimo iż prezydent – właściciel forsy ma jak lodu.

Marzenie o drugim Romanie Abramowiczu, czy Billu Gatesie inwestującym grube miliony w drużynę z Estadio Mestalla jest czymś więcej niż rzeczą nierealną. Ponura prawda jest taka, że z pewnością przyjdzie nam dalej męczyć się z Juanem Solerem. Prezydent, przynajmniej w obawie o zdrowie własne i bezpieczeństwo rodziny, powinien wyciągnąć wnioski ze swoich dotychczasowych dokonań i postarać się naprawić błędy, które popełnił.

Winą za brak sukcesów nie można obarczać jedynie trenerów, ponieważ są takie przypadki, w których by i sam Kazimierz Górski, czy Jose Mourinho sobie nie poradził. Również nieudane transfery, których trochę było nie są główną przyczyną kryzysu. Problem leży zapewne o wiele głębiej, najprawdopodobniej w mentalności zawodników. Piłkarze tacy jak na przykład Albelda grają niczym od niechcenia, sprawiają wrażenie, jakby każdy kolejny meczy był dla nich przykrym obowiązkiem. Być może potrzeba im psychologa, być może nadszedł czas, by pożegnali się z klubem. Nie mnie podejmować takie decyzje – los oszczędził mi takich kłopotów. To Juan Soler chciał być prezydentem Ches. To on wziął odpowiedzialność za Blanquinegros. Być może wydawało mu się to niezobowiązującą przyjemnością. Rzeczywistość jest jednak inna, wszechmocnego prezydenta czeka heroiczna praca. Praca, której zwieńczeniem ma być to, co rokrocznie jest zapowiadane. To, czego wszyscy pragniemy. Wielka Valencia.

W 27 roku p.n.e. los Rzymu spoczął w rękach senatu, który zdecydował się oddać władzę w ręce Oktawiana. Pierwszy cesarz w historii Wiecznego Miasta, choć miał niczym nieograniczoną władzę, zapisał się w historii jako dobry władca, za którego panowania nastał okres dobrobytu. Również absolutne rządy Juana Solera w Valencii nie muszą być dla fanów czasem rozczarowań. Prezydent musi jednak zrozumieć, że dobro klubu jest najważniejsze, nawet jeśli trzeba podejmować kontrowersyjne decyzje, często niezgodne z poglądami fanów. Tak naprawdę ważna jest jedynie ich skuteczność.

Losy Ches spoczywają w rękach Solera i tylko od niego zależy, w którą stronę będą podążać Nietoperze. Czy dalej będziemy świadkami kolejnych porażek, czy może wrócimy tam gdzie nasze miejsce – na szczyt europejskiego futbolu…

Kategoria: Felietony | Źródło: własne