Prandelli zaprowadzi porządek na Mestalla?
Od dłuższego czasu na Mestalla panuje smutek. Chwile radości powodowane zrywami w meczach z wielkimi to zdecydowanie za mało. Moment pojawienia się nowego trenera na lotnisku w Manises jest promyczkiem nadziei. Chociaż biorąc pod uwagę skalę zjawiska, to raczej fale tsunami zalewające stolicę Lewantu..
Kolejny sezon rozpoczęty z nadzieją, a po chwili kolejne spotkanie ze ścianą. Na „dobry” początek kibicom została zaserwowana fatalna seria porażek ciągnąca się jeszcze od zeszłej kampanii, która uczyniła Pako niechlubnym rekordzistą klubu — siedem przegranych z rzędu. Na więcej nie można było pozwolić. Wszystko przerwane oczywiście przez walenckiego strażaka, Voro. Po meczach z beniaminkami jednak mało kto w Walencji podniósł głowę do góry i uwierzył, że drużyna wróci na odpowiednie tory. Czekano na nowego trenera, a poprzednie wybory singapurskiego właściciela i jego współpracowników nie napawały optymizmem.
Kandydatury pojawiające się w mediach również nie dawały powodów do zadowolenia. Na jednym z meczów pojawił się Joaquín Caparrós, co wzbudziło poruszenie w walenckim środowisku. Przewijało się wiele innych nazwisk, z których m.in. Villas-Boas nie budził zbyt dobrych skojarzeń, Portugalczycy po ostatnich wyczynach są tu na cenzurowanym. Z podobnych powodów zbytniego entuzjazmu nie budziła kandydatura Marco Silvy. Wielu niedoświadczonych trenerów miało być branych pod uwagę, a po decyzji federacji, o braku zezwolenia dla Marcelino na prowadzenie ekipy La Liga w tym sezonie, wydawało się, że po raz kolejny Peter Lim będzie musiał sięgnąć po kogoś bez odpowiedniej renomy i doświadczenia. Tak czy siak, nikogo lepszego niż były sternik Żółtej Łodzi Podwodnej, nie można się było wtedy spodziewać.
Kategoria: Ogólne | Źródło: ¡Olé! Magazyn