Strona główna

Valencia chora z urojenia

Redakcja | 05.12.2012; 16:41

Zapraszamy do lektury

W najlepsze trwa nasza współpraca z oficjalną witryną SportKlubu. Tym razem Dominik Piechota wziął na celownik Mauricio Pellegrino i wszelkie okoliczności związane z jego odejściem. Serdecznie zapraszamy do lektury.

Przeczytaj felieton na stronie SportKlubu: Klik!

"Gago i Banega to światowa czołówka": Klik!

"- Ta praca to dla mnie jak piękny sen. Czuję się jak dziecko, któremu spełniły się marzenia – mówił ze wzruszeniem Mauricio Pellegrino, kiedy na początku lipca został zaprezentowany jako nowy trener Valencii. Sen, choć niekoniecznie piękny, szybko zmienił się w bolesną rzeczywistość. Wliczając okres przygotowawczy, 41-latek utrzymał pracę przez zaledwie pięć miesięcy – pisze Dominik Piechota z portalu vcf.pl.

Jawa, mrzonka, urojenie – tak można określać nadzieje i fantazje fanów, którzy czekali na własny przypadek Guardioli. Niestety, drużyna z Estadio Mestalla to nie katalońska maszynka charakteryzująca się perfekcjonizmem. „Blanquinegros” potrzebują prawdziwego lidera i autorytetu w szatni. Trener-amator z Leones nie sprostał wyzwaniu. Ma sobie z nim poradzić Ernesto Valverde.

Mauricio Pellegrino. Wszyscy wypowiadali się o nim w samych superlatywach. Począwszy od najbliższych znajomych, poprzez kibiców, aż do byłych zawodników „Los Ches”. „Człowiek z charakterem”, „wspaniała osobowość”, „wielki taktyk” – zapowiadali debiut Pellegrino eksperci i bliscy Argentyńczyka. Jego wejście na bardzo wysokiego konia było spektakularne – remis z Realem Madryt na Santiago Bernabeu – lecz upadek jeszcze bardziej bolesny. „El Flaco” został rzucony na zbyt głębokie wody. Działacze spodziewali się, że wrzucą go do oceanu, a on sam nauczy się pływać. Popularny „Chudzielec” był skazany wyłącznie na siebie, nie miał w swoim otoczeniu doświadczonego pomocnika, musiał uczyć się na własnym błędach i sam wyciągać z nich wnioski. Jak się okazało, pasja i charakter nie zniwelują braków umiejętności trenerskich.

Ostatni tydzień jego pracy można swobodnie nazwać koszmarem. Rywale zaaplikowali dziesięć trafień Valencii w przeciągu jednego tygodnia. Malaga wbiła cztery gole, trzecioligowa Llagostera dołożyła jedną bramkę, a dzieła zniszczenia dopełnił Real Sociedad, umieszczając piłkę w siatce pięciokrotnie. Kolejne wpadki, kolejna nieudolność i kolejne ośmieszenie – prezydent klubu nie wytrzymał. Kilka godzin po meczu z Baskami z San Sebastian, ogłosił zwolnienie Mauricio Pellegrino. Niespodziewanie, zawodnicy ruszyli do obrony wyrzuconego szkoleniowca. Soldado i Albelda wzięli winę na własne barki, sugerując, że nie dorównali poziomowi Mauricio. Powyższa sytuacja wskazuje, że jednak pewien autorytet „El Flaco” wśród zawodników posiadał.

Postronny obserwator może zarzucić, że działania Manuela Llorente są zbyt pochopne i przypominają styl Romana Abramowicza. Prezydent jednak nie miał lepszego wyjścia. Wewnętrzna struktura klubu jest w rozsypce, a kibice wywierają coraz większą presję na zarządcy, domagając się nawet dymisji. 60-letni prezydent Valencii postanowił w końcu złamać swoją złotą zasadę cierpliwości oraz wyrzucić na bruk niedoświadczonego Mauricio. Na pewno zdobył odrobinę szacunku u kibiców. Lewantyńska drużyna awansowała do fazy pucharowej Champions League, pokonała pierwszą rundę Copa del Rey, a w lidze traci siedem punktów do pierwszej czwórki. Inni trenerzy czynili większe katastrofy, chociażby u rywala zza miedzy przed rokiem (mowa o Villarreal). Pozornie, wyniki klubu były poprawne lub minimalnie niezadowalające. W rzeczywistości, debiutant popełniał katastrofalne błędy, które nie ustrzegły fanów od niepotrzebnych przeżyć. Złe dobory personalne, niewłaściwe reakcje na sytuacje boiskowe oraz nieumiejętność wykorzystania słabości przeciwnika – to główne grzechy „El Flaco”. Gdyby szkoleniowcem „Nietoperzy” był doświadczony weteran, obecnie klub z Mestalla mógłby walczyć o czołowe lokaty.

Skąd ten nagły brak cierpliwości u prezydenta klubu? Wyniki pucharowe są nieistotne w porównaniu do obowiązku awansu do Ligi Mistrzów. Jednym z najważniejszych źródeł dochodowych klubu są pieniądze z europejskich pucharów. Gdyby nie regularne awanse do Champions League, kto wie, czy „Blanquinegros” nadal widnieliby na mapie klubów Primera División. Wniosek jest prosty – Liga Mistrzów jest potrzebna walenckiemu klubowi niczym tlen. Priorytetem bowiem jest zbieranie pieniędzy, by ratować byt drużyny bogatej w cudowną historię.

Kolejnym potencjalnym „zbawicielem” i „mesjaszem” został 48-letni Ernesto Valverde. Hiszpan przybywa na Estadio Mestalla, aby uporządkować chaos pozostawiony przez Mauricio Pellegrino. Jednym z największych zarzutów wystosowanych pod adresem Mauricio przez legendę klubu i eksperta hiszpańskich telewizji, Santiago Cañizaresa, jest nieuporządkowanie gry w centralnej strefie boiska. Argentyńczyk nie potrafił wykorzystać potencjału w środku boiska. Dysponując zawodnikami klasy Banegi czy Gago, druga linia powinna być kluczową formacją w układance trenera.

Od czego więc powinien zacząć Bask? Od połączenia wiedzy taktycznej z silnymi rządami. Piłkarze najbardziej potrzebują nauczyciela, który będzie jednocześnie efektywnym wykładowcą, jak i autorytetem, ojcem, którego niektórzy potrzebują w trudnych chwilach. Klub łaknie odważnych decyzji i narzucenia własnego stylu. Valverde musi wziąć pod swoje skrzydła niesfornego Evera Banegę i chimerycznego Fernando Gago. W pojedynczych sytuacjach zawodnicy udowadniali, że ich potencjał jest niezmierzony. Oby Hiszpan udowodnił, że jest odpowiednim fachowcem, którego poszukiwali zarządcy klubu z Walencji."

Przy okazji powyższego tekstu przypominamy, że na redakcyjnym blogu pojawił się niedawno tekst pt. Skyfall, także autorstwa Dominika Piechoty. Zachęcamy również do podzielenia się opinią na forum.

Kategoria: Felietony | Źródło: własne | SportKlub