Strona główna

Drużyna 30. kolejki Primera Division

Łukasz Kwiatek | 05.04.2011; 16:26

Kto zasłużył na wyróżnienie?

Heroiczna wyjazdowa wygrana Sportingu Gijon z Realem Madryt prawdopodobnie wyklarowała sytuację na szczycie tabeli, ale miłośnikom emocji do ostatniej kolejki ciągle pozostaje śledzenie zaciętej walki o europejskie puchary i utrzymanie.

Juan Pablo zapewne sam nie wie, jakim cudem obronił strzały Khediry i Adebayora, dzięki czemu Sporting utrzymał do końca prowadzenie i wydarł z Madrytu zwycięstwo, kończące niebywałą, 9-letnią serię ligowych domowych meczów bez porażki Jose Mourinho. Nie tylko bramkarz gości stanowił dla „Królewskich” zaporę niemożliwą do sforsowania – fantastycznie zagrali wszyscy defensorzy Manolo Preciado. Sporting wręcz z pogardą odnosił się do słabej presji wywieranej przez osłabiony kontuzjami Real i sekwencją krótkich, bezpośrednich podań płynnie wydostawał się na połowę rywali. Na bokach boiska brylowali nieustępliwi Alberto Lora i Jose Angel, którzy zaliczyli w sumie 30 przechwytów i kilkanaście odbiorów, a pieczę nad zsynchronizowanymi działaniami całej formacji trzymał stoper Alberto Botia.

Jiri Jarosik przyzwyczaił kibiców Primera Division do swoich zuchwałych ofensywnych wypadów, zadziwiających jak na stopera, ale w meczu z Sevillą momentami przechodził samego siebie. 33-letni Czech strzelił swoją trzecią bramkę w sezonie i wywoływał największe zagrożenie w polu karnym rywali spośród wszystkich zawodników Realu Saragossa, jednocześnie nie zaniedbując swoich defensywnych obowiązków.

Mimo nieudanego początku meczu Bilbao pokonało Almerię i wróciło na piątą pozycję w tabeli, a losy meczu przypieczętował fantastyczny gol Pablo Orbaiza, będący uhonorowaniem nadludzkiego wysiłku, jaki środkowy pomocnik „Lwów” włożył w całe spotkanie. Nie trzecia w klasyfikacji Valencia, nie goniący nią Villarreal, nawet nie marząca nieśmiało o grze w Lidze Mistrzów Sevilla, a niepozorne Levante jest trzecim – po Barcelonie i Realu Madryt – najlepszym zespołem rundy rewanżowej, z bilansem siedmiu zwycięstw, dwóch remisów i dwóch porażek. Podopieczni 38-letniego Luisa Garcii – najmłodszego trenera w lidze – w niedzielę rozprawili się z Malagą, głównie dzięki Rubenowi Juarezowi, który asystował przy pierwszej bramce, a chwilę później sam podwyższył wynik.

Niezawodny Manu del Moral wyprowadził Getafe na prowadzenie i nie zwątpił w sens walki nawet po festiwalu bramek Valencii. W końcówce spotkania kapitan „Azulones” asystował przy golu Adriana Sardinero. Aż 1113 minut, jak skrupulatnie podliczyli dziennikarze „Asa”, Hercules czekał na wyjazdowego gola, którego szczęśliwym autorem okazał się Javier Portillo. W trakcie kolejnych dwudziestu minut dwie następne bramki dla Herculesa zdobył Royston Drenthe. Wspomnienia rajdów Holendra jeszcze przez kilka najbliższych nocy powinny prześladować Carlosa Martineza - to jemu powierzono beznadziejne zadanie uganiania się za ruchliwym Drenthe.

Atletico bezlitośnie masakrowało Osasunę przeszywającymi prostopadłymi podaniami, kierowanymi do regularnie urywającego się obrońcom Diego Costy. Brazylijczyk pewnie wykorzystał trzy sytuacje, podwajając swój dotychczasowy bramkowy dorobek w lidze. Wytłumaczenie sobotnich wyczynów Roberto Soldado wymyka się racjonalnemu podejściu. „Żołnierz” zmarnował jedną sytuację w pierwszej połowie, dzięki czemu zbliżył się do dziesięciu godzin gry bez trafienia w lidze, ustanawiając swój życiowy rekord, a po przerwie jak gdyby nigdy nic w 30 minut zaaplikował Getafe, swojemu poprzedniemu klubowi, cztery bramki. Ostatnim piłkarzem Valencii, który strzelił cztery bramki w jednym meczu był legendarny Mario Kempes, a stało się to osiem lat przed tym, jak państwo Soldado z Walencji świętowali narodziny syna.

Jedenastka kolejki: Juan Pablo (Sporting) – Lora (Sporting), Jarosik (Saragossa), Botia (Sporting), Jose Angel (Sporting) – Del Moral (Getafe), Orbaiz (Bilbao), Ruben Suarez (Levante), Drenthe (Hercules) – Diego Costa (Atletico), Soldado (Valencia)

Rezerwowi: Valdes (Barcelona), Mascherano (Barcelona), Cejudo (Osasuna), Muniain (Bilbao), De las Cuevas (Sporting), Valeron (Deportivo), Mata (Valencia)

Jednym z bohaterów walczącej z Villarreal w eksperymentalnym składzie Barcelony był Victor Valdes. Bramkarz „Dumy Katalonii” zdołał zatrzymać strzały Giuseppe Rossiego i Santiago Cazorli, dokładając nie cegiełkę, a stertę cegieł do budowy 8-punktowej przewagi Barcelony nad Realem Madryt. Swoje udziały w bezcennym zwycięstwie miał również Javier Mascherano, zgrabnie paraliżujący w środku boiska ofensywne zapędy Amarillos.

Antonio Lopez nie będzie wiązał miłych wspomnień z Alvaro Cejudo, skrzydłowym Osasuny, często zbyt szybkim, zbyt zwrotnym i zbyt błyskotliwym dla kapitana Atletico. Po rajdzie i precyzyjnym dograniu Cejudo Osasuna przez kilka minut cieszyła się z prowadzenia. Wychowanek Atletico Madryt Miguel De las Cuevas pogrążył Real Madryt golem zdobytym po składnej akcji. Lider Sportingu Gijon mógł wcześniej wstrząsnąć trybunami Santiago Bernabeu, gdyby tylko zrezygnował ze starań o wejście z piłką do bramki i skupił się na oddawaniu strzałów.

Juan Carlos Valeron ożywił poczynania Deportivo po zameldowaniu się na murawie i – jak to ujmują Hiszpanie – „wynalazł” obydwie bramki dla „Superdepor”, gwarantujące zespołowi Miguela Lotiny cenny triumf nad Mallorką. Okazała “remontada” Valencii nie byłaby możliwa bez błyskotliwych asyst Juana Maty. Bohater ostatniego meczu reprezentacji Hiszpanii, pozbawiony wsparcia zawieszonego Joaquina Sancheza, musiał dawać z siebie dwa razy więcej niż zwykle, by gra „Nietoperzy” zaczęła się układać. W spontanicznych, chaotycznych meczach jak ryba w wodzie czuje się Iker Muniain. Genialny nastolatek z Bilbao wpisał się na listę strzelców i nakręcał większość ataków „Los Leones”, odzierając Almerię z marzeń o łatwym opuszczeniu strefy spadkowej.

Nagrody specjalne i indywidualne wyróżnienia:

Nagroda im. traktatu wersalskiego – Manolo Preciado. Uwielbianą przez media wojna pomiędzy Manolo Preciado i Jose Mourinho, w której obywaj trenerzy ostrzeliwali się oskarżeniami o odpuszczanie meczów z Barceloną i „bycie łajdakiem”, nareszcie zakończył rozejm, potwierdzony uściśnięciem dłoni w szatni. Zwycięstwo Sportingu ugruntowało ład na szczycie tabeli, dlatego nietrudno odgadnąć, który z trenerów musiał czuć się wyjątkowo upokorzony.

Nagroda im. góry lodowej – Roberto Soldado. Soldado strzelał już w Primera Division po trzy bramki w jednym spotkaniu, więc cztery trafienia w jego wykonaniu nie są czymś destabilizującym harmonię Wszechświata. Za to powstrzymanie się od celebrowania każdego gola z pewnością wywoła kolizję kilku galaktyk. Soldado na boisku zachowuje się jak emocjonalna bomba nuklearna, z trudem panuje nad odnóżami, obrzuca rywali i arbitrów wzrokiem nienasyconego sadysty i zagłusza trybuny dzikimi wrzaskami, dlatego zamrożenie emocji i ograniczenie radości po kolejnych golach wbijanych byłemu klubowi musiało kosztować Soldado więcej wysiłku niż samo uzyskanie czterech trafień. Napastnik Valencii pozwolił sobie jedynie ucałować koszulkę Vicente Guaity, nieobecnego w meczu z Getafe bramkarza Valencii, któremu nagle zmarł ojciec.

Nagroda im. wojny totalnej - Mateo Lahoz. W lidze hiszpańskiej sędziowie gotowi są odgwizdywać faule za krzywe spojrzenie rzucone w kierunku rywala. Mateo Lahoz używa gwizdka tylko wtedy, gdy naprawdę trzeszczą kości i leje się krew. W efekcie każde spotkanie prowadzone przez arbitra z Walencji przeradza się w zachwycającą, spontaniczną wymianę ciosów i ataki bez oglądania się za plecy.

Nagroda im. Kolosa Rodyjskiego – Kris, Demichelis (Malaga). Chyba tylko trzęsienie ziemi mogłoby poruszyć stoperów Malagi, głęboko wrośniętych w murawę podczas spotkania z Levante i bezradnie gapiących się na rywali, swobodnie panoszących się pod bramką Williego Caballero. Z eksponatami udającymi obrońców trudno będzie Maladze uniknąć degradacji.

Artykuł napisany dla portalu Interia.pl

Kategoria: Felietony | Źródło: Interia.pl