Strona główna

Po boju z Barceloną przyszła pora na chwilę wytchnienia . Choć obecny tydzień bogatszy jest dla Los Ches o spotkanie w Lidze Europejskiej, to zarówno w pucharze, jak i sobotniej potyczce ligowej naprzeciw Valencii nie staną wielkie futbolowe firmy. Pierwszym z tychże mniej wymagających rywali była Slavia Praga i w obliczu takiego akurat przeciwnika mało kto miał pretensje do trenera Emery’ego, że znów charakterystycznie wymienia sporą ilość graczy pierwszej jedenastki na rzadko grających dublerów.

Alba, Alexis, Maduro, Baraja, Michel oraz Zigic - ci piłkarze otrzymali od trenera wotum zaufania i szansę na grę przeciwko słabszemu rywalowi - czeskiej Slavii Praga, a to w ramach rozgrywek o trofeum Euroligi. Arbitrem tego spotkania był Serge Gumienny, sędziujący na co dzień mecze holenderskiej Eredivisie, który 5 minut po godzinie 21.00 dał sygnał do rozpoczęcia zawodów.

Od pierwszych minut valencianistas starali się zaznaczyć przewagę, jaką adekwatnie do przeciwnika powinni w tym meczu uzyskać i jaką ostatecznie uzyskali, utrzymując się przy piłce i konstruując ataki. Odpowiedzialni za kreowanie gry mieli być Baraja i Maduro oraz Michel, który miał w założeniu trenera pełnić rolę podobną do tej, jaka przysługuje zwykle Silvie, w rzeczywistości grał jednak bardziej z tyłu. Początkowe ataki Ches były ewidentnie napędzane przez Pablo Henrnandeza. Wychowanek Valencii prezentował typową dla siebie dynamikę i jeszcze większą, jakby dostosowaną do rywala, pewność siebie. Niektóre zagrania skrzydłowemu wychodziły, niektóre mniej, ale starał się jak mógł - czy to na flance, czy schodząc do środka. Piłkarze Emery’ego prezentowali dobrą grę w ataku pozycyjnym, wielokrotnie zbliżając się do pola karnego rywali, niestety kończyły się one zawsze w ten sam sposób - stratą tuż przed jedenastką Slavii.

Czesi odgrażali się Blanquinegros próbując szczęścia w kontratakach i udało im się wpierw trafić do siatki z pozycji spalonej, co sędzia zdołał dostrzec, druga próba przyniosła już niespodziewany dla większości zgromadzonych na stadionie efekt. Podanie otrzymał Hlousek, który przez dłuższy okres biegł bark w bark z solidnie przecież zbudowanym Miguelem. Portugalczyk nie zdołał jednak przepchnąć niezwykle szybkiego Czecha i w końcu gracz Slavii urwał się obrońcy, zagrał na 5 metr, gdzie czaił się już partner z zespołu Naumov, a ten poradził sobie z zadaniem umieszczenia piłki w bramce. Na tablicy wyników 1:0. Gospodarze nie zdołali odpowiedzieć większym zagrożeniem, a dwa celne strzały - Michela po ładnej centrze Mathieu oraz Maduro z 25 metrów zostały wybronione przez doświadczonego Martina Vaniaka. Piłkarze Valencii, podobnie jak w konfrontacji z Genoą, schodzili do szatni przegrywając i liczyli pewnie na oddziałanie osoby trenera, jak to miało miejsce 3 tygodnie temu, kiedy gracze z Lewantu zdołali doprowadzić do rezultatu 3:2.

Unai Emery dał wyraz swojemu zaniepokojeniu nieporadnością podopiecznych i zaraz na początku drugiej odsłony wpuścił na murawę jednego ze swych asów - Matę - kosztem Michela Herrero. Początek drugiej połowy to, jak się można domyślać, szereg kolejnych prób Valencii. W dalszym ciągu pogrywał sobie na prawej stronie Pablo Hernandez, któremu obrońcy Slavii, jak tylko mogli, starali się uprzykrzać życie. Często dopuszczali się oni fauli na byłym piłkarzu Getafe, jak chociażby Trapp, który zagrał nieprzepisowo tuż przy linii pola karnego oraz linii końcowej. Do rzutu wolnego podszedł Mata i jakby na potwierdzenie słów, że nic nie wychodziło tego dnia valencianistas, kopnął Panu Bogu w okno. Nie powodziło się także Zigicowi, który choć z roli odgrywającego wywiązywał się przyzwoicie, to w momencie gdy otrzymywał futbolówkę gdzieś przed polem karnym, chcąc rozegrać ją z partnerami najczęściej ją gubił, gdy natomiast dostawał wysokie zagranie, przewracał się sygnalizując faul lub nie dosięgał piłki, ponownie podnosząc ręce i zgłaszając nieprzepisowe przeszkadzanie rywali. Słabo prezentował się Alba, nie najgorzej Michel, ale ci młodzi gracze zdawali sobie pewnie sprawę, że mogą być pierwszymi kandydatami do zmian.

W miarę upływu czasu Unai Emery nabierał przekonania, że mieszanka piłkarzy przebywających na boisku nie jest w stanie wykrzesać nic pozytywnego i wprowadzał kolejne gwiazdy. W 61 minucie przyszła kolej na rekonwalescenta Villę, a zmienił on bezproduktywnego Albę. Od razu po wejściu Guaje pobiegł wykonać rzut wolny z mniej więcej 20 metrów, niestety trafił piłką w któregoś z zawodników. Kolejny rzut wolny był już dośrodkowaniem, a podszedł do niego Pablo. Posłał dobrą centrę, która minęła większość graczy w tym bramkarza gości, a najwyżej po szybującą piłkę wyskoczył David Navarro i głową skierował ją z najbliższej odległości wprost do siatki. 1:1 to jednak wynik, który nie wystarczał Nietoperzom. Choć w międzyczasie udało się zagrozić bramce Valencii piłkarzom Slavii, a Ches uratował świetną interwencją Miguel Moya, to w znacznej mierze na połowie przyjezdnych toczyła się walka o zwycięską bramkę. Kolejny rzut wolny dla Valencii tuż przed polem karnym - znów Villa, strzał… i słupek, a odbita piłka odlatuje gdzieś w stronę autu. Nie udało się zatem powtórzyć wyczynu Nauzeta Alemana z meczu Valladolid - Real Madryt i trzeba było się martwić o kolejne sytuacje. Próbowali je tworzyć Mathieu - świetnym dośrodkowaniem obsługując Matę, który po raz kolejny znacznie przestrzelił z woleja, a także Baraja - uderzając z dystansu - słabo i bezskutecznie. Jeśli nie z gry to może z wolnego - taka myśl zdawała się przyświecać Blanquinegros. Faulowany Villa już pewnie zastanawiał się, jak wykona usytuowany w atrakcyjnym miejscu stały fragment, jednocześnie jednak, w ramach odwetu, skierował nogę w stronę krocza faulującego go zawodnika. Choć zrobił to z pewnością lekko i nie uszkodził tej wrażliwej części ciała graczowi Pragi, sędzia nie miał wątpliwości - czerwona kartka. Villa zbyt długo grą się nie nacieszył, a do rzutu wolnego podszedł Pablo - znów było groźnie - tym razem piłka uderzyła w poprzeczkę. Wcześniej jeszcze, w 80 minucie zameldował się na placu gry Banega (zmienił Maduro) i od tej pory to on głównie decydował o rozegraniu. Baraja robił to po prostu źle - niepotrzebnie, na każdym kroku podnosił piłkę, zagrywając wysokie, długie podania - często nie dochodzące do adresata. Ever, pośpieszany przez upływające sekundy, także wstrzeliwał w pole karne górne zagrania i choć były one wyższej jakości niż te Pipo nie udało się już nic wskórać graczom Valencii.

Nie najlepsza gra, brak szczęścia i przede wszystkim mierny wynik z rywalem, który do tej pory nie miał na koncie ani punktu w grupie B. Miejmy nadzieję, że pozostałe mecze fazy grupowej Ligi Europejskiej Unai Emery potraktuje nieco poważniej, tak, by móc pewnie i bezstresowo wywalczyć sobie awans do fazy konck-out tych drugorzędnych na starym kontynencie rozgrywek.

Kategoria: Ogólne | Źródło: własne