Strona główna

Manuel Fernandes na Estadio Mestalla trafił w w wakacyjnym okienku transferowym przed sezonem 2007/2008. Do pierwszego składu nie zdołał przebić się za trenera Quique Floresa, tym bardziej nie był w stanie tego dokonać, gdy funkcję szkoleniowca Ches pełnił Ronald Koeman. Portugalczyk bowiem jeszcze za czasów współpracy z Holendrem w Benfice Lizbona, nagrabił sobie u byłego stopera Blaugrany i ten, jak się później okazało, niemalże nie korzystał z jego usług. W konsekwencji Manuel został wypożyczony do Evertonu, a gdy po zakończeniu sezonu wrócił, trenerem Valencii był już Unai Emery, który potrafił docenić umiejętności i zapał młodego gracza.

Sytuacja Manuela Fernandesa w przeciągu kilku tygodni dokonała obrotu o 180 stopni. Piłkarz, który po zakończeniu pobytu w angielskim Evertonie wrócił do stolicy Levantu, od początku zapowiadał, że jego pragnienie gry jest nieopisane i że będzie ciężko pracował, aby swe ambicje zrealizować. Chociaż Unai Emery na początku wsadził Fernandesa do worka z zawodnikami przekreślonymi, podkreślał w wywiadach, iż dawno nie widział tak zdeterminowanego i zaangażowanego piłkarza.

Manelele pozostał, a los prędko sprawił, że otrzymał szansę zaprezentowania się w ligowym spotkaniu. Stało się tak już w premierowym meczu Valencii inaugurującym rozgrywki Liga BBVA, po tym jak w 17 minucie kontuzji doznał Ruben Baraja. Nawet po tym meczu mało kto obstawiałby, iż Fernandes w kolejnych meczach będzie stanowił o sile pierwszej jedenastki Blanquiegros, niejednokrotnie przyczyniając się do zwycięstw w La Liga.

Podczas wcześniejszej przygody z Valencią, to jest przed wypożyczeniem do Anglii, zawodnik w ciągu 14 kolejek rozegrał 177 minut rozłożonych na zaledwie 4 spotkania. Z tego dwóch meczów nie dograł do końca będąc graczem pierwszej jedenastki, na dwa pozostałe wszedł z ławki rezerwowych. Nigdy nie wystąpił przez pełne 90 minut.

Młody pomocnik już chyba zapomniał o przykrym, poprzednim sezonie w Primera Division. O grzaniu ławki, osobie Ronalda Koemana, nocnych występkach (bójka w dyskotece z udziałem Miguela i kradzieżą zegarków w tle przyp. red.) i pół roku zmarnowanej kariery piłkarskiej. Dobrze zrobiło mu kolejne pół, które spędził w Anglii. W zespole The Toffies mógł spokojnie liczyć na grę, gdyż u Davida Moyesa miał tego gwarancję. Wcześniej bowiem, również podczas półrocznego pobytu na Goodison Park szybko wywalczył sobie miejsce w składzie, stał się ulubieńcem lokalnych kibiców i solidnym, dobrze prosperującym na przyszłość pomocnikiem Ligi Angielskiej, którego Everton mimo wielkich starań, z powodu komplikacji związanych z prawami do karty zawodniczej piłkarza, nie zdołał zatrzymać. Za tamtych czasów Manuel mógł się też cieszyć z powołań do reprezentacji narodowej Portugalii, bo po transferze do Valencii prędko miejsce w kadrze stracił. Podczas swego drugiego pobytu w zespole Moyesa, Fernandes nie błyszczał już tak jak wcześniej, ale grając w większości spotkań zebrał ogranie, pomógł zespołowi ulokować się na 5 miejscu w tabeli i wrócił na Mestalla.

Dziś Manuel Fernandes ma na koncie 10 rozegranych meczów w lidze, z tego aż 8 jako podstawowy gracz. Wcześniej korzystał na kontuzji Rubena Barajy, godnie go zastępując, ale teraz gdy 33-letni El Pipo jest już zdrów Portugalczyk dalej nie ustępuje mu miejsca. Na tę chwilę młody środkowy zagrał 634 minuty, zdobył 2 bramki i zaliczył 1 asystę. Zdaje się zatem, że z każdym meczem znaczenie jego osoby dla drużyny rośnie, a sam zawodnik mimo kliku przeciętnych zawodów komponuje się w zespół i wnosi sporo dobrego w jego szeregi.

Kategoria: Ogólne | Źródło: marca/własne