Strona główna

Marcelino: „Czułem wsparcie piłkarzy”

Michał Kosim | 11.06.2019; 23:21

Wywiad dla AS-a – część I

Valencia zakończyła sezon w wielkim stylu. Awans do Ligi Mistrzów i triumf w Pucharze Króla były zwieńczeniem trudnego roku i nagrodą za cierpliwość zarządu względem Marcelino. Trener Los Ches skorzystał z chwili wytchnienia i udał się do rodzinnej Asturii, gdzie porozmawiał z Conrado Valle m.in. o swoich początkach trenerskich, Copa del Rey, kierunku, w jakim zmierza Valencia, relacji z Mateu Alemanym, cechach przywódczych Parejo czy przyszłości Rodrigo.

Powrót do domu jako mistrz smakuje lepiej?

Powrót do Asturii zawsze smakuje tak samo dobrze. To moja ziemia i tutaj zawsze jestem szczęśliwy. Oczywiście tego lata dostrzegam szczęście ludzi, którzy mnie znają. Nie są tak szczęśliwi jak ja (śmiech), ale wciąż są bardzo radośni z powodu tego, co miało miejsce. Myślę, że dla nich to również ważne, że osoba z ich środowiska osiąga coś w swoim życiu.

Co pozostało z Marcelino, który zaczynał w Villaviciosie?

Cóż, myślę, że wiele. Staram się, żeby było tego wiele. W zasadzie niemal wszystko. Staram się być osobą, którą wychowali moi rodzice i być wiernym wartościom, w których dorastałem. Oczywiście jako trener z biegiem lat zmieniasz kryteria i sumujesz przemyślenia. Pamiętam jednak każdego z dzieciaków, którego trenowałem tu po raz pierwszy. Graliśmy na „kartoflisku” i musieliśmy chodzić po piłkę do rzeki, aby kontynuować trening. Wspomnienie o tym wszystkim pomaga mi uświadomić sobie, gdzie zaczynałem i docenić to, gdzie dotarliśmy.

Czy wyobrażałeś sobie, że wzniesiesz Puchar Króla?

W życiu. Zostałem bez klubu i poprosiłem czy mogę w nim trenować do grudnia, by zobaczyć czy coś z tego wyjdzie (w sezonie 97/98 karierę piłkarską Marcelino zakończyła kontuzja kolana – przyp. red.). Lubiłem piłkę nożną, a CD Lealtad pozwoliło mi zajmować się nią z perspektywy trenera. To tutaj dostałem możliwość prowadzenia zespołu młodzieżowego. Kto by wtedy pomyślał, że dołączę do takiego klubu, jak Valencia!

Nie miałeś takich ambicji?

Ja taki nie jestem, nie mam obsesji na punkcie wielkich celów. Jestem osobą, która cieszy się każdą rzeczą w danym momencie. Wtedy cieszyłem się szkoleniem dzieciaków, teraz cieszę się wyciskaniem maksimum z profesjonalistów. I jedno, i drugie skupia się jednak wokół tego samego: piłki. Zawsze rozumiałem futbol w ten sposób.

Znałeś Mateu Alemany’ego przed dołączeniem do Valencii?

Wcześniej nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa.

A kim jest dla Ciebie dziś?

Zawsze będę uważał go za swojego szefa i jako ktoś taki ma mój najwyższy szacunek. Zawsze będę go także miał za swojego przyjaciela. Udowodnił, że nim jest. Na zawsze będę mu wdzięczny za wsparcie, jakie okazał nam w trudnych chwilach.

Czy w styczniu wróciłeś któregoś razu do domu i powiedziałeś: kochanie, nasz czas tutaj dobiega końca?

Nigdy. Zawsze miałem przekonanie i wiarę w to, że zmienię dynamikę zespołu. To była tylko i wyłącznie kwestia skuteczności. Wtedy chciałem tylko tego, by wszystko wróciło do normy; by piłkarze zbliżyli się do swoich statystyk skuteczności. Samo to było wystarczające, by stanąć na nogi.

Twój rok może być podsumowany trzema uściskami: z Parejo po jego golu przeciwko Valladolid, z Rodrigo po zwycięstwie w Vigo i z Alemanym w Sewilli.

Jesteśmy bardzo serdeczni. (śmiech) Uścisk z Mateu (Alemanym) dał upust tysiącowi uczuć. Przeżyliśmy bardzo trudne miesiące. Z drugiej strony miałem to szczęście, że czułem wsparcie piłkarzy – co nie jest proste, gdy nie ma wyników. Zawsze będę bardzo cenił te uściski Parejo i Rodrigo.

Czy widzisz siebie trenującego Rodrigo w przyszłym roku?

Widzę siebie trenującego go, bo to świetny piłkarz, który jest ważny dla Valencii. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że klub i zawodnik w pewnych okolicznościach mogą zadecydować inaczej, bo sytuacja na rynku transferowym jest korzystna dla wszystkich stron.

Byłeś zaskoczony cechami przywódczymi Parejo?

Wcale. Dani posiada zdolności potrzebne do tego i do wielu innych rzeczy. Inna sprawa, że w pewnym momencie wziął odpowiedzialność na swoje barki ze względu na okoliczności panujące w grupie, które miały miejsce w ciągu tych ostatnich kilku lat. Ale Dani posiadał i posiada tę umiejętność. Jego występy na bardzo wysokim poziomie pomogły w zbudowaniu tej hierarchii. Jedno wiąże się z drugim. Osiągnięcia zapewniają hierarchię. Ma to miejsce w każdym zespole. Miejsce w hierarchii musisz sobie wywalczyć – nie jest niczym z góry przypisanym i Dani zapracował na to od zera.

W jakim kierunku chce podążać Valencia?

W kierunku bycia lepszą Valencią. To nasz cel. Stale stawać się lepszymi.

A czym jest obecnie lepsza Valencia?

Ze sportowego punktu widzenia trzeba przeanalizować, które pozycje musimy wzmocnić i jakim profilem zawodnika. Późniejsze kwestie sprzedaży i kupna nie zależą ode mnie – to klub decyduje.

To w kwestii planowania, ale – po awansie do Ligi Mistrzów i wygraniu Pucharu Króla – co masz na myśli mówiąc o doskonaleniu się?

Zawsze musisz mieć ambicje ku temu, by się rozwijać. I by rozwijać się wspólnie. W tym roku widzieliśmy decydujący element, którym jest więź między piłkarzami i kibicami. Następnie musimy być wystarczająco analityczni, by wiedzieć, że na dzień dzisiejszy dosięgnęliśmy swojego sufitu. W krótkoterminowej perspektywie ciężko jest poprawić nasze osiągnięcia: czwarte miejsce, półfinał Ligi Europy i Puchar Króla, wygrany przeciwko Barcelonie Messiego. Świadomość tego, gdzie się znajdujemy nie oznacza, że nie mamy nadziei i ambicji ku rozwojowi, ale Valencia ma za sobą lata pełne nieregularności. W tym samym czasie rozwój ekonomiczny Barcelony, Realu Madryt i Atlético był bezlitosny, co zwiększyło dystans między nami. Teraz próbujemy go zmniejszyć.

W jakim procencie kadra zespołu jest już gotowa?

Powiedziałbym, że w 75 procentach. Reszta zależy od potencjalnych sprzedaży, bowiem taki klub jak Valencia musi być otwarty na taką możliwość. Mamy jednak gotową znaczącą część kadry.

Prawdopodobnie jesteś tym, który zrobił najwięcej w odniesieniu do Barcelony, Atlético i Realu Madryt.

Możliwe, że tak jest. Myślę jednak, że jeśli chcemy się zbliżyć (do top 3 – przyp. red.), klub musi... nie wiem jak to powiedzieć, więcej zainwestować lub wykonywać operacje sprzedaży-kupna, by móc więcej zainwestować. Myślę, że Atlético musi przebudować skład bardziej niż my na bardzo istotnych pozycjach; oczywistym jest, że to samo tyczy się Realu Madryt, a w przypadku Barcelony naprawdę nie wiem, bo zostali mistrzem Hiszpanii ze sporą przewagą. Jednak jeśli chcemy zbliżyć się do tych na szczycie i uciec tym za nami, musimy wzmocnić niektóre pozycje, a to wiąże się z pieniędzmi. W przeciwnym razie, cóż, musimy po prostu próbować. Klub mocno postawił na graczy pokroju Guedesa czy Kondogbii i dzięki temu mamy bardzo mocne fundamenty, ale by wskoczyć o ten poziom wyżej są pozycje, które musimy wzmocnić.

Puchar Króla jest czymś niezapomnianym, a Champions League – wymaganym?

Myślę, że Liga Mistrzów jest dla klubu niezbędna. Zresztą, ten obowiązek i konieczność były dla zespołu hamulcem w wielu spotkaniach, bo generowały niepokój. Awans do Champions League oraz do finału w Sewilli pokazały jak bardzo zespół się uwolnił.

Co sądzisz o domniemanym ustawianiu spotkań przez graczy Valladolid?

Fakty pokazują, że jesteśmy poza jakimkolwiek podejrzeniem. Wychodząc od tego stwierdzenia, dla dobra futbolu podejmowane są odpowiednie środki w celu wyeliminowania tego typu działań.

Jaki obraz zostanie w tobie po finale Pucharu Króla?

Tylko jeden? Sentyment pokazany przez dzieci. Podczas przejazdu klubowym autobusem widziałem radosne twarze dzieci nie starszych niż sześć lat i obserwowałem ich dumę z powodu bycia z Walencji. Sprawianie, że ludzie są szczęśliwi jest najlepszą rzeczą w naszej pracy.

Drugą część wywiadu przeczytacie tutaj.

Kategoria: Wywiady | Źródło: AS