Strona główna
Jak to powiadają "Nic nie może wiecznie trwać" i każda seria zwycięstw musi mieć swój koniec. Valencia niestety nie jest wyjątkiem potwierdzającym regułę. To było proste do przewidzenia, że kiedyś musi przyjść porażka. Nikt chyba jednak nie spodziewał się, że będzie ona udziałem Nietoperzy, w meczu który dla rywali wygra arbiter spotkania.

Zaczęło się dobrze. Zawodnicy ze stolicy Lewantu tworzyli dogodne sytuacje i przeważali na boisku. Akcje przez nich konstruowane były miłe dla oka. Nic więc dziwnego, że w 9 minucie objęli prowadzenie. David Villa zmusił obrońcę rywali do błędu, wskutek czego piłka powędrowała do Angulo, ten posłał futbolówkę do Silvy. Kanaryjczyk mógł sam pokusić się o strzał, jednak wolał oddać piłkę El Guaje, który to nadbiegał równlogle do niego z prawej strony. Asturiańczyk nie zwykł marnować tak dobrych podań, i piłka ugrzęzła w siatce bramki Doblasa. Drużyna Quique Floresa nie spoczęła na laurach i dalej starała się stwarzać zagrożenia pod bramką Verdiblancos.

Gospodarze nie podłamali się jednak straconym golem i byli zdeterminowani by wyrównać. W 14 minucie Xisco próbował chyba strzału na bramkę Canizaresa, jednak piłka po rykoszecie odbiła się od jednego z obrońców i trafiła pod nogi Roberta. Canizares nie miał żadnych szans. Sytuacja wydawałaby się klarowna gdyby nie fakt, że Robert był na spalonym! Bramka nie powinna zostać uznana. Quique, czego niestety nie pokazały kamery, był wściekły. Zamiast tego otrzymaliśmy kolejny odcinek żenującego serialu pt "Louisa Fernandeza choroby psychicznej przypadki".

Do końca pierwszej połowy Valencia była lepszą drużyną spotkania. W drugiej, początek pozwalał mieć nadzieję na 7 zwycięstwo z rzędu. Gracze z Mestalla, stwarzali sytuacje bramkowe zdecydowanie częściej niż Gospodarze. Trzeba jednak dodać, że brakowało skuteczności. Jak wiadomo niewykorzystane sytuacje lubią się mścić w piłce nożnej i tak w 67 minucie, sędzia główny spotkania - Turienzo Álvarez postanowił ponownie przypomnieć kibicom o swojej obecności. Tym razem sprawił ekipie Betisu prezent w postaci rzutu karnego, za rzekomy faul Albeldy na Capim. Jedenastkę egzekwował Robert. Uderzył w lewy róg i tam też pofrunał Santiago "Santi" Canizares. Wydawało się, że sprawiedliwości stanie się zadość, jednak strzał Roberta był dość mocny by po ręce bramkarza wpadł do bramki.

Po tej bramce z zawodników Valencii uszło jakby powietrze. Owszem dalej zagrażali bramce Doblasa, jednak w opinii autora tej relacji nie było już takiego przekonania w ich grze. Być może byli już zmęczeni? Fakt faktem zostawili więcej zdrowia na boisku niż Verdiblancos, a i humorów też na pewno nie mieli najlepszych po stracie dwóch bramek "z kapelusza".

Quique poczynił zmiany zawodników. Za Angulo wszedł Morientes, a za Albeldę Baraja. Wciąż jednak nie murawa nie została tknięta przez wieloletniego idola Betisu - Joaquina. W 81 minucie w końcu "Ximo" pojawił się na placu gry. Jak na ironię losu, mógł być zbawcą Valencii. W 87 minucie miał dogodną sytuację by pokonać bramkarza rywali. Uderzył jednak za płasko i za lekko by piłka powędrowała do siatki.

Mecz obfitował również w pozaboiskowe "atrakcje". Oprócz wspomnianej już telenoweli z Louisem Fernandezem, mieliśmy także kibica, który nie chciał podać piłki Vicente, by ten mógł wykonać aut. Co więcej, mężczyzna ów posłał w kierunku naszego lewoskrzydłowego wiązankę "ciepłych słów" okraszoną wygrażaniem palcem. Na deser, po końcowym gwizdku zawodnicy Ches postanowili chyba powiedzieć sędziemu co myślą o jego poczynaniach, wskutek czego David Villa otrzymał żółtą kartkę.

Statystyki meczowe

Bramki - dostępne w dziale "bramki" po prawej stronie serwisu.

Kategoria: | Źródło: własne