Każda porażka boli, jednak przegrane z zespołami uważanymi za słabsze i z góry skazywanymi na porażkę boli po stokroć bardziej. Valencia poniosła niespodziewaną, lecz zasłużoną porażkę w spotkaniu z dwudziestokrotnym mistrzem Norwegii – Rosenborgiem BK Trondheim.
Zanim jednak dokona się linczu na Quique Sanchezie Floresie oraz zawodnikach Los Ches, trzeba wziąć pod uwagę fakt, iż drużyna ze Skandynawii, w przeciwieństwie do Nietoperzy, jest już w finałowej fazie rozgrywek ligowych, w których nie ma jakiejkolwiek szansy na sukces i dlatego kosztem odpuszczenia zmagań na krajowym podwórku, wszelkie siły oszczędza na batalię w Lidze Mistrzów. Ponadto Norwegowie od lat regularnie występują w rozgrywkach Champions League. Porażkę można więc usprawiedliwić w racjonalny sposób, jednak już styl w jakim zawodnicy Valencii stracili trzy punkty już nie.
Po znakomitym początku, jakim było zainkasowanie kompletu punktów w Gelsenkirchen wydawało się, że Nietoperze bez problemu wywalczą awans do dalszej fazy rozgrywek. Niestety porażka w spotkaniu z Chelsea, kiedy to podopieczni Quique Sancheza Floresa raz po raz marnowali doskonałe sytuacje oraz wczorajsza klęska w Norwegii spowodowały, iż po trzech spotkaniach na naszym koncie w dalszym ciągu widnieją zaledwie trzy punkty, co oznacza heroiczną walkę o awans do samego końca. Poza zasięgiem jest już raczej wicemistrz Anglii, jednak zarówno Los Ches, Schalke, jak i Rosenborg mają jeszcze realne szanse na zajęcie drugiej lokaty.
Quique Sanchez Flores, podobnie jak i większość kibiców, obiecywał sobie najprawdopodobniej łatwe zwycięstwo, dlatego też postanowił oszczędzić kilku zawodników z wracającym po kontuzji Davidem Villą oraz jedynym zdrowym rozgrywającym Rubenem Barają na czele. W środku pola do gry desygnował dwóch bardzo dobrych w destrukcji, jednak niezbyt kreatywnych defensywnych pomocników: Albeldę oraz Marchenę, którzy do prowadzenia gry nadają się tak, jak Joaquin, bądź Morientes do gry na bramce. Zastanawiający jest fakt, iż w pierwszym składzie miast będącego ostatnio w słabszej formie Canizaresa nie wyszedł Timo Hildebrand.
O spotkaniu chciałoby się jak najszybciej zapomnieć. Gra Valencii pozostawiała wiele do życzenia. Ciężko doszukać się w niej jakichkolwiek pozytywów. Piłkarze Los Ches nie mieli bowiem pomysłu na dobrze dysponowanych wczoraj Norwegów. Gospodarze natomiast umiejętnie się bronili, a kiedy trzeba było przeprowadzali groźne ataki. Niemniej pierwsza połowa zakończyła się bezbramkowym remisem. Kibice mieli jeszcze nadzieję, że w przerwie Quique Sancheza Flores zmotywuje swoich podopiecznych do lepszej gry i po przerwie zobaczymy zupełnie inny zespół. Nic bardziej mylnego. Po raptem ośmiu minutach po wznowieniu gry przez debiutującego, aczkolwiek spisującego się bardzo poprawnie arbitra kibice gospodarzy mogli cieszyć się z objęcia przez ich drużynę prowadzenia. Piłkę w siatce umieścił lewy obrońca Dorsin. Sporo zastrzeżeń można mieć do broniącego Canizaresa, który mógł zrobić więcej i nawet zapobiec stracie bramki. Podobnie było siedem minut później, gdy po raz kolejny El Dragon został zmuszony do kapitulacji. I to znów przez obrońcę – tym razem Riseth’a. Do końca spotkania jego obraz nie uległ grze. Nietoperze, choć miały przewagę w posiadaniu piłki nie sprostały walecznym Norwegom.
Porażka, która bardzo zabolała wszystkich postawiła piłkarzy Valencii w dość nieciekawej sytuacji, jednak w dalszym ciągu są realne szanse na awans. Należy jednak wyciągnąć wnioski z porażki i mieć nadzieje, że następne mecze przyniosą poprawę gry Valencii.
Zanim jednak dokona się linczu na Quique Sanchezie Floresie oraz zawodnikach Los Ches, trzeba wziąć pod uwagę fakt, iż drużyna ze Skandynawii, w przeciwieństwie do Nietoperzy, jest już w finałowej fazie rozgrywek ligowych, w których nie ma jakiejkolwiek szansy na sukces i dlatego kosztem odpuszczenia zmagań na krajowym podwórku, wszelkie siły oszczędza na batalię w Lidze Mistrzów. Ponadto Norwegowie od lat regularnie występują w rozgrywkach Champions League. Porażkę można więc usprawiedliwić w racjonalny sposób, jednak już styl w jakim zawodnicy Valencii stracili trzy punkty już nie.
Po znakomitym początku, jakim było zainkasowanie kompletu punktów w Gelsenkirchen wydawało się, że Nietoperze bez problemu wywalczą awans do dalszej fazy rozgrywek. Niestety porażka w spotkaniu z Chelsea, kiedy to podopieczni Quique Sancheza Floresa raz po raz marnowali doskonałe sytuacje oraz wczorajsza klęska w Norwegii spowodowały, iż po trzech spotkaniach na naszym koncie w dalszym ciągu widnieją zaledwie trzy punkty, co oznacza heroiczną walkę o awans do samego końca. Poza zasięgiem jest już raczej wicemistrz Anglii, jednak zarówno Los Ches, Schalke, jak i Rosenborg mają jeszcze realne szanse na zajęcie drugiej lokaty.
Quique Sanchez Flores, podobnie jak i większość kibiców, obiecywał sobie najprawdopodobniej łatwe zwycięstwo, dlatego też postanowił oszczędzić kilku zawodników z wracającym po kontuzji Davidem Villą oraz jedynym zdrowym rozgrywającym Rubenem Barają na czele. W środku pola do gry desygnował dwóch bardzo dobrych w destrukcji, jednak niezbyt kreatywnych defensywnych pomocników: Albeldę oraz Marchenę, którzy do prowadzenia gry nadają się tak, jak Joaquin, bądź Morientes do gry na bramce. Zastanawiający jest fakt, iż w pierwszym składzie miast będącego ostatnio w słabszej formie Canizaresa nie wyszedł Timo Hildebrand.
O spotkaniu chciałoby się jak najszybciej zapomnieć. Gra Valencii pozostawiała wiele do życzenia. Ciężko doszukać się w niej jakichkolwiek pozytywów. Piłkarze Los Ches nie mieli bowiem pomysłu na dobrze dysponowanych wczoraj Norwegów. Gospodarze natomiast umiejętnie się bronili, a kiedy trzeba było przeprowadzali groźne ataki. Niemniej pierwsza połowa zakończyła się bezbramkowym remisem. Kibice mieli jeszcze nadzieję, że w przerwie Quique Sancheza Flores zmotywuje swoich podopiecznych do lepszej gry i po przerwie zobaczymy zupełnie inny zespół. Nic bardziej mylnego. Po raptem ośmiu minutach po wznowieniu gry przez debiutującego, aczkolwiek spisującego się bardzo poprawnie arbitra kibice gospodarzy mogli cieszyć się z objęcia przez ich drużynę prowadzenia. Piłkę w siatce umieścił lewy obrońca Dorsin. Sporo zastrzeżeń można mieć do broniącego Canizaresa, który mógł zrobić więcej i nawet zapobiec stracie bramki. Podobnie było siedem minut później, gdy po raz kolejny El Dragon został zmuszony do kapitulacji. I to znów przez obrońcę – tym razem Riseth’a. Do końca spotkania jego obraz nie uległ grze. Nietoperze, choć miały przewagę w posiadaniu piłki nie sprostały walecznym Norwegom.
Porażka, która bardzo zabolała wszystkich postawiła piłkarzy Valencii w dość nieciekawej sytuacji, jednak w dalszym ciągu są realne szanse na awans. Należy jednak wyciągnąć wnioski z porażki i mieć nadzieje, że następne mecze przyniosą poprawę gry Valencii.
Kategoria: Ogólne | Źródło: Marca / własne