Strona główna

Socjotechnik Emery

Dawid Siedzik | 21.12.2010; 00:46

Ściągawka - Benitez

Trudno zanegować, że Emery zagląda, od czasu do czasu, do prasy codziennej. Zdecydowanie trudniej już stwierdzić, że zagląda do tej wydawanej we Włoszech. Jednak szum, zauważalny tamże, wokół związanej w przeszłości z Valencią osobistości, spładza u biegłego obserwatora pewne domysły, do głowy wciskając zuchwałą konstatację: w Walencji, jak w Mediolanie, strona się broniąca ruszyła do ataku.

Mourinho to beksa! W taki sposób podsumował chroniczne utyskiwania Portugalczyka trener Valencii. Stwierdzenie padło z ust Baska na konferencji prasowej przed meczem o Puchar Króla, przeciwko Villarreal. Natychmiast rodzi się pytanie - po co? Dlaczego teraz?

Z punktu widzenia fotela usytuowanego przed monitorem, w dodatku fotela usytuowanego w dalekim kraju nadwiślańskim, trudno wyłowić, tak ważne, okoliczności towarzyszące. Kto zadawał pytanie? Czy trener został sprowokowany/podpuszczony? Czy nie miał podstaw takowych słów wypowiedzieć? Pytania niezwykle istotne, nadające ton szukaniu podtekstów, ale siłą rzeczy pozbawione odpowiedzi.

Doszukiwanie się owego podtekstu ma o tyle sens, iż słowa padły w momencie dość niespodziewanym. Nie od dziś Mourinho płodzi płomienne filipiki skierowane w stronę sędziów i nie od dziś boiskowi rozjemcy niemiłosiernie krzywdzą Valencię (Emery stwierdził, że Nietoperze są poszkodowani niezwykle często, ale nie zajmują się czczym o tym gadaniem). Dlaczego więc teraz? Dlaczego przed meczem z Villarreal?

Przywoływany kazus Beniteza (atak na Morattiego), niepewna pozycja samego Baska na stołku trenerskim, wreszcie ogromna niechęć kibiców Blanquinegros do klubu z Madrytu. Koktajl tak złożony zdaje się naprowadzać – Emery tworzy wokół siebie dobry pijar, by przeciągnąć linę na swoją stronę.

A powody gwałtownego szarpnięcia liną ma: wysyp na Mestalla bieli chusteczkowej, wizyta na dywaniku prezesowskim, pomijanie ukochanego przez kibiców Vicente, kara na Mathieu, wypychanie nad Bosfor Fernandesa. Powodów można by jeszcze mnożyć.

Szczególnie owy zamysł ma sens, kiedy dolejemy do niego przedmeczowy apel baskijskiego trenera do fanów o najlepszy z możliwych doping (zebranie wspólnych sił przeciw wrogowi spaja i mobilizuje nawet w najgorszym kryzysie) oraz przywoływany Villarreal i ewentualne zwycięstwo nad kolejnym w tej historyjce rywalem.

W razie spełnienia, trener Valencii przemieni, ostatnio gęsto ścielące się na Mestalla, złe duchy w okres pozytywnej mentalnie atmosfery świątecznej. Pozwoli z czystą głową, wszystkim zainteresowanym (El Presidente, piłkarzom, kibicom oraz jemu samemu), rozpocząć nowy rok. W niepamięć puści niepotrzebne straty punktowe oraz wewnętrzne spory. Rozpuści zgęstniałą nerwową mgłę. Zachowanie samo w sobie nie rozwiąże poszczególnych problemów, ale negatywne tło zmieni na pewno. Tym bardziej, że czwarte miejsce w lidze, uważane w kręgach wokół Mestalla za minimum, przecież już zdążył odzyskać.

Wykorzystywanie emocjonalnej strony zainteresowanych, to wyraźny znak, że Bask, w trudnym dla niego czasie, tanio skóry nie sprzeda. Decydując się nawet na wojnę (bo chyba nikt nie przypuszcza, że Mourinho słowa Emery'ego puści mimo uszu) z trenerskim demonem medialnym, daje jasny znak, że przerzuca swoje siły na ofensywę. Próbuje wykaraskać się z pozycji winnego całego zła na Mestalla.

Gdyby moje analizatorskie wnioski miały rację bytu, figurkę Emery'ego wypadałoby przesunąć na półce trenerskiej bliżej analogicznej, o ironio, krytykowanego Mourinho (choć wątpliwym jest, czy sam zainteresowany byłby kontent z takiego rozwiązania). A samego Baska za trzeźwość umysłu i chytrość wychwalić.

I tak, obiecuję, iż siłę perswazji Emery’ego, grającą na moich emocjach jako kibica, czołobitnie i bez zająknięcia zaakceptuję, choć pod jednym warunkiem – Panie trenerze, tylko zwycięstwo!

Kategoria: Felietony | Źródło: własne