Strona główna

Valencia nie ma już króla - ma Cesara

Ulesław | 23.08.2010; 14:16

Leciwy filar Valencii

Zakładając, że hiszpańskim internautom manipulacja ankietami nie sprawia dzikiej satysfakcji, a Cesar Sanchez nie zmobilizował całego rodu do klikania na własne nazwisko za każdym razem, gdy elektroniczne media pytają o najlepszego piłkarza Valencii konkretnych meczów czy całego sezonu, to uczciwie trzeba przyznać, że 39-letni bramkarz nieźle zawrócił w gorących głowach bywalców Estadio Mestalla.

Może dziwić, ale to nie sprzedany za grube miliony goleador David Villa ani nie magiczny wychowanek David Silva, ten sam co delikatną lewą stópką posyła śmiertelne podania, nawet nie przebiegły Pablo Hernandez, który z każdej kępy murawy wyczuje moment dekoncentracji bramkarza rywali - ulubieńcem kibiców Valencii był i jest właśnie Cesar, spektakularnie kończący swoją piękną karierę.

Uczucia kibiców swoją drogą, ale kto regularnie śledzi podrygi Nietoperzy, ten wie, że bez leciwego filara bramki cała konstrukcja roztrzepanego trenera Unaia Emery'ego mogłaby się zawalić. W odległych czasach Valencia uchodziła za najbardziej włoski z hiszpańskich zespołów - z żelbetową defensywą, idealnie zestawioną przez trenera-szachistę - i traciła najmniej bramek w lidze, dlatego mogła rozbijać się po europejskich pucharach czy zgarniać krajowe trofea.

Działo się to mniej więcej wtedy, gdy Hiszpanie grali jak nigdy i przegrywali jak zawsze, Niemcy zdobywali medale na piłkarskich imprezach budząc obrzydzenie estetów, a sarmacka Polska, spichlerz Europy, z pieśnią na ustach powstrzymywała najazdy hord Saracenów. Historyków uspokajam: w zestawieniu nie chodzi o dokładne odniesienie czasowe, tylko o głębokość przepoczwarzeń, jakim poddała się rzeczywistość. Dziś Hiszpanie w potwornym stylu wygrywają mundial, Muzułmanie z Niemcami pod wspólnym sztandarem poniżają Anglię czy Argentynę, a obrońcy Valencii co mecz prezentują autorski pokaz piłkarskiej nieudolności.

Transfer na pięć miesięcy

Cesar do Valencii trafił przypadkiem. Pod koniec 2008. roku Timo Hildebrand rozwiązał kontrakt i wrócił do Niemiec, niedługo potem pierwszy bramkarz Renan pechowo się nadwyrężył i na ławce został tylko nastoletni Guaita. Na szczęście był to styczeń i kluby mogły przeprowadzać transfery. Na trybunach Tottenhamu wypatrzono czwartego bramkarza, Cesara Sancheza, wtedy 37-latka, dawnego reprezentanta kraju, którego z Realu Madryt i La Seleccion przegonił wschodzący talent, Iker Casillas.

Nieoczekiwaną szansą ucieczki z niegościnnego Londynu cieszył się Cesar, cieszyli się też w klubie - trener, bo miał kogo postawić między słupkami; działacze, bo nowy bramkarz zarobi grosze, a przy okazji spełnili dobry uczynek - sprowadzili weterana do ojczyzny, by na starość powąchał jeszcze hiszpańskiej murawy. Pożyje pół roku i grzecznie przejdzie na emeryturę - wyrokowano.

Cesar wszedł na bramkę i nie zwolnił miejsca nawet, gdy wyleczył się już Renan. W Walencji przecierano oczy ze zdumienia - skoro oddany za darmo czwarty bramkarz Tottenhamu wyczynia takie cuda, to jak musi bronić ten pierwszy? Później wszystko potoczyło się szybko. - Cesarze Sanchezie, czy chcesz związać się z tą oto Valencią kolejnym, rocznym kontraktem? - zapytał prezydent Manuel Llorente. - Tak, tak, tak! - wykrzyknął bramkarz.

Ale w tym związku pojawił się ktoś trzeci. Wybrankiem serca trenera Emery'ego od poprzedniego sezonu był urodziwy Miguel Moya, pewny punkt bramki Realu Mallorca. W czerwcu 2009 r. zaloty zostały przyjęte - Moya za 5 mln euro przeniósł się na Mestalla, by dalej rozwijać swoją karierę. Na moment hiszpańska prasa nie żyła niczym innym - prowadzącego się z modelką i Miss Katalonii Moyę szybko okrzyknięto hiszpańskim Beckhamem. Był młody, przystojny, z gatunku takich, na których każdy garnitur wygląda na gustownie dobrany, wydawało się kwestią czasu, kiedy zacznie reklamować maszynki do golenia nowej generacji. A nawet umiał bronić.

Cesar miał pełnić w Valencii rolę Jerzego Dudka z Realu Madryt - dzielić się doświadczeniem, pooglądać za darmo dobre mecze, a w razie kontuzji, uchronić klub przed katastrofą. Renana zesłano do Xerez. Moya rozpoczął sezon w pierwszej jedenastce, zawalił kilka spotkań i pokornie siadł na ławce rezerwowych. Do końca sezonu bronił Cesar i znowu przedłużył kontrakt. Kibice domagali się zabrania weterana do RPA, po letnich sprzedażach Emery powierzył mu opaskę kapitańską. Ale dalej z niedowierzaniem łypie okiem na Cesara. Renena zesłano tym razem do Brazylii i trzecim bramkarzem został Guaita, którego talent rozbłysnął na wypożyczeniu. Gdyby zdarzyły się dwie katastrofy - Cesara nagle rozbolało w krzyżu, a Moya dalej cofał się w rozwoju, bramki mógłby strzec obiecujący młodzian.

Sekret dobrej formy

Dlaczego 39-letni bramkarz, rówieśnik własnego trenera, staje się tym-którego-absencja-zwiastuje-katastrofę? Jednym z wyjaśnień może być Sekret. W zatytułowanej w ten sposób książce Rhonda Byrne zdradza, jak zawładnąć wszechświatem. Cesar, podobnie jak wiele ludzi na całym świecie, nie rozstaje się z tym dziełem, nieustannie czerpiąc zeń inspirację.

Prawo przyciągania działa wszędzie, Einstein dowiódł, że czas nie istnieje i liczy się tylko teraźniejszość, myśli mogą przyciągać wydarzenia. Chcesz, żeby coś się stało - żyj wedle konkretnych reguł i codziennie myśl o tym zdarzeniu - przekonują odkrywcy tytułowego sekretu, interpretując wyrywane z kontekstu zdania filozofów i naukowców - od Platona po twórców mechaniki kwantowej - w jedną metafizyczną teorię samo-urzeczywistniającej się myśli.

Czy Cesar nieustannie duma o swoich interwencjach, dlatego ciągle utrzymuje wyborną dyspozycję? Jeśli tak, ma dość perwersyjne myśli. Co mecz broni wręcz absurdalną liczbę strzałów, zatrzymuje mnóstwo sytuacji sam na sam z napastnikami, z wyrachowaniem wyczekując ostatniej chwili na interwencję, fruwa od słupka do słupka i reaguje jak kierowca Formuły 1. Paraliżująco słaba obrona Valencii, którą outsiderzy bezlitośnie ośmieszą, albo poczytają to sobie za plamę na honorze, daje bramkarzowi wyborne możliwości prezentowania własnej klasy.

Być może tajemnicą sukcesów podstarzałego Cesara naprawdę jest Sekret, ale wstrzymywałbym się z polecaniem dzieła Byrne adeptom piłki. Bezpieczniej, bez zadawania gwałtu naukom przyrodniczym, przyznać, że ten Cesar to jest po prostu wielki bramkarz. A tacy, jak i siedmioraczki, zdarzają się raz na miliony urodzeń. I nie ma w tym zbyt wielkiej filozofii.

Przeżyjmy to jeszcze raz: Cristiano Ronaldo upokorzony przez Cesara.

Artykuł napisany dla portalu Interia.pl.

Kategoria: Ogólne | Źródło: Interia.pl