Strona główna

Hannover 96 - Valencia CF okiem kibiców

Beny | 07.08.2010; 16:37

Relacja z wyprawy

Wszystko zaczęło się już 14 lipca, kiedy to przeglądając nasze forum zauważyłem wpis Dzidka dotyczący propozycji wyjazdu na mecz. Jako że miałem szczęście być już na jednym meczu Valencii (Praga, mecz LE Slavia 2-2 Valencia) i wspominam to bardzo dobrze, zapragnąłem kolejny raz zobaczyć na żywo naszych zawodników w akcji.

Rzut oka na mapę, odległości, ceny biletów i termin. Szybki telefon do mieszkającego blisko Balcera, z którym razem współpracujemy tworząc struktury przyszłego stowarzyszenia - fanklubu Valencii. Krótka rozmowa i jednogłośna decyzja - jedziemy! Od tego momentu zaczęły się gorączkowe poszukiwania samochodu, wpisy na forum, maile, telefony. Co dzień to nowa opcja dojazdu, lub jej brak. Niestety liczba kierowców + samochodów była ograniczona a dojazd pociągiem z innych miejscowości niż przygraniczne bardzo kosztowna i czasochłonna. Z tego powodu wielu kibiców, którzy bardzo chcieli jechać na mecz musiało zrezygnować.

Droga do Hannoveru

Zebraliśmy się w 3 grupy: pierwsza z okolic Szczecina dojechała na mecz pociągiem niemieckich linii, druga z Warszawy, samochodem i trzecia, której byłem członkiem, dlatego opiszę ją obszerniej. Podróż najwcześniej rozpoczął Hubert, gdyż już w piątek po 17 wsiadł do pociągu w Przemyślu. W Katowicach koło północy do tego samego pociągu wsiedliśmy Balcer i ja. Tu pierwsze rozczarowanie polskimi kolejami. Pociąg kursujący w wakacje do Świnoujścia już w Katowicach był przepełniony tak, że z trudem można było znaleźć miejsce... stojące. Kolejne większe stacje to nowi pasażerowie, którzy z trudem mieścili się do pociągu. A wystarczyłoby kilka wagonów więcej i podróż przebiegła by bardziej znośnie. W tych niekomfortowych warunkach dojechaliśmy do Poznania po godzinie 6 rano. Tam czekał na nas Tomay wraz z tatą, no i autkiem. Szybka kawa, śniadanie, zapasy „mokrego prowiantu" na drogę, tankowanie i ruszyliśmy. Wszystko dobrze się układało: sporo czasu do meczu, jazda bez zakłóceń, w planach przed meczem jeszcze ciepły posiłek i skonstruowanie mini flagi. Niestety, koło 200km przed Hannoverem zaczęły się problemy. Najpierw wypadek na autostradzie, olbrzymi korek i utrudnienia ruchu. Po minięciu tego miejsca zaczął się kolejny, jeszcze dłuższy korek spowodowany robotami drogowymi. Korek był na tyle długi że zaczęło brakować nam czasu. Plany o posiłku czy zrobieniu flagi poszły w rozsypkę, zaczęliśmy się martwić o to, czy zdążymy na mecz. Przez kolejne ciągnące się minuty poruszaliśmy się w żółwim tempie, nie mając pojęcia ile czasu/kilometrów taka sytuacja będzie mieć miejsce. Uczucia rozczarowania i złości wypełniały naszą 5-osobową ekipę. W tym momencie dzwoniły już pozostałe ekipy, z wiadomościami że są już na miejscu i kupują bilety. Na całe szczęście parę kilometrów dalej roboty się skończyły i można było płynnie się poruszać. Tutaj należą się słowa uznania dla Tomay’a, który wyciągnął z auta ile się da i pokazał jak szybko można jeździć po niemieckich autostradach. Wpadliśmy do Hannoveru, parking przed stadionem, szybkie przebranie się w barwy klubowe i ruszamy pod kasy biletowe. Do meczu kilka minut, kolejki ogromne, kilkaset osób w czerwonych koszulkach i nasza raczej wyróżniająca się piątka w barwach Valencii. Choć przykuwaliśmy spojrzenia niemieckich fanów, nikt nas nie zaczepił i czuliśmy się bezpiecznie. Na stadion - sektor gości chociaż wypełniony kibicami Hannoveru wbiegliśmy parę minut po rozpoczęciu meczu.

Mecz

Sektor gości znajdował się za bramką, widok nie był najlepszy. Jednak były wolne miejsca na bocznej trybunie, tak więc nikomu nie szkodząc przenieśliśmy się już całą 12-osobową ekipą parę sektorów dalej. Na stadionie panowała rodzinnie - piknikowa atmosfera. Można było odczuć że to nie mecz jest najważniejszy, a wspólne spędzanie czasu. I tak małe dzieci biegały między krzesełkami z balonami i innymi gadżetami, rodzice zajadali się różnymi fastfoodami, popijając piwem, które można było zakupić na terenie stadionu i wnieść na trybuny. Gołym okiem widać było różnicę pomiędzy tym co zastaliśmy a „kulturą" kibicowania na polskich stadionach. Na stadionie w różnych miejscach dało się zauważyć mniejsze grupki kibiców Valencii, czy to po białych koszulkach, czy też po wywieszonych flagach Hiszpanii. Nie czując zagrożenia ze strony kibiców Hannoveru, którzy siedzieli wkoło nas, kilka razy zaintonowaliśmy głośne VALENCIA , zwłaszcza po strzelonych bramkach. Co do przebiegu meczu to nie będę się rozpisywał, ponieważ pewnie każdy z Was albo oglądał mecz, skrót lub czytał sprawozdania. Jedno jest pewne: oglądać ukochaną drużynę w akcji, być tak blisko zawodników, wspierać ich dopingiem, albo nawet samą obecnością to niesamowite przeżycie. Mam nadzieję że każdy kibic Valencii z Polski doświadczy takiej chwili, bo emocję i uczucia z tym związane trudno opisać za pomocą słów.

A po meczu...

Po ostatnim gwizdku sędziego podbiegliśmy całą ekipą za ławkę rezerwowych Valencii. Jako że dzieliła nas odległość zaledwie kilku metrów, kolejny raz wznieśliśmy gromkie VALENCIA. Przebierający się zawodnicy nie mogli tego zignorować: obrócili się do nas, zaczęli nam klaskać dziękując za doping. David Navarro zdjął swoją koszulkę z numerem „4" i rzucił w naszym kierunku. Szczęściarzem okazał się Balcer, który złapał koszulkę i cieszył się jakby trafił szóstkę w totka. Chyba każdy z nas zazdrościł mu w tym momencie. Jeszcze 2 zawodników rzuciło swoje koszulki a złapali je hiszpańscy i niemieccy kibice Valencii którzy stali razem z nami. Chwilę potem zawodnicy mieli lekki trening - biegali dookoła murawy, zarówno Ci, którzy w meczu nie wystąpili jak i Ci, którzy brali w nim udział. Była to okazja to porobienia zdjęć i porozmawiania z kibicami na różne tematy. Gdy powoli szykowaliśmy się do opuszczenia stadionu, Jachu poklepał mnie po ramieniu i wskazał palcem na osobę siedząca na krzesełku za nami. Przypatrywałem się i nie wierzyłem własnym oczom. Llorente?! Nie, niemożliwe, na sparingu? Bez obstawy? Nie, to nie on. Jeszcze parę razy powtórzyliśmy głośno nazwisko „Llorente" patrząc się w kierunku owej postaci. A owa postać słyszy że o niej rozmawiamy, podnosi prawą dłoń w geście przywitania i podchodzi do grupy naszych fanów. Teraz nie mamy wątpliwości: to prezes naszego klubu! Podszedł do nas, zaczął rozmawiać z pewnym kibicem z Londynu, z którym najwyraźniej znał się wcześniej (kibic ten w krótkiej rozmowie ze mną powiedział że prowadzi angielską stronę kibiców Valencii i że zna nasze vcf.pl i często tam zagląda). Pomyślałem ze drugi raz taka okazja się nie powtórzy: podszedłem do Llorente, powiedziałem po angielsku że jesteśmy polskim fanklubem, poprosiłem o zrobienie zdjęcia. Llorente tylko się uśmiechał, kiwał głową i powtarzał „Si Si". Zrobił zdjęcie, uścisnął moją dłoń. Na szczęście Jachu znał na tyle hiszpański że powiedział mu to wszystko co ja próbowałem i uciął sobie krótką pogawędkę. Oczywiście wszyscy kibice zapragnęli mieć zdjęcia z prezesem, który wykazał się ogromną cierpliwością, pozował, uśmiechał się, podawał dłonie. Świetne zachowanie, bo przecież mógł zaraz po meczu zniknąć niezauważony. On jednak sam podszedł do niewielkiej przecież grupy kibiców i zachowywał się jak jeden z nas. Widać że docenił nasze próby dopingu, to że chciało się nam pojechać na mecz „o pietruszkę", widać ze jako głowa klubu, dba o jego dobry wizerunek zaczynając od samego siebie. Ale to co zrobił potem, przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. Llorente pożegnał się z nami i odchodząc szepnął coś do towarzyszącej mu osoby (najprawdopodobniej ktoś ze sztabu technicznego). Osoba ta podeszła do nas i powiedziała że jak poczekamy jeszcze kilka minut to... wyjdą do nas zawodnicy porozdawać autografy! Chwile potem z szatni wychodzą kolejno zawodnicy, podchodzą do nas robią zdjęcia, podpisują koszulki, szaliki, flagi, bilety, każdy kibic szukał czegokolwiek na czym można było się podpisać. Emocje nie do opisania, gracze których znasz z „ekranu" są na wyciągnięcie ręki. Z tych wrażeń nie pamiętam wszystkich zawodników, ale na pewno wyszli do nas: César (nawet przybił mi piątkę), Bruno, Tino, Joaquin, Maduro, Pablo, Feghouli, Navarro i jeszcze paru, których można zobaczyć na zdjęciach, a w komentarzach pod tekstem na pewno obecni na meczu kibice uzupełnią tę listę nazwisk. Wyszedł do nas także Unai Emery. Widać Llorente dał wyraźne polecenie aby podziękowali nam, kibicom. Dla nich to parę minut podpisywania i pozowania do zdjęć, dla nas - pamiątka na całe życie i wrażenia na jeszcze długi czas.

Powrót

Po tych wszystkich zdarzeniach okazało się że minęło już sporo czasu i pora zamykać stadion. Pani „porządkowa" poprosiła nas o opuszczenie obiektu, ale wcześniej zrobiła nam jeszcze jedno wspólne zdjęcie. Po opuszczeniu stadionu nasze 3 podgrupy rozdzieliły się. Moja udała się jeszcze do sklepu z pamiątkami oddalonego kilkaset metrów od stadionu (jeden sklepik znajdował się także na terenie stadionu). Podróż powrotna przebiegła bez komplikacji (obiecałem, że to napiszę to zdanie).

Koszty:

  • Bilet PKP na pociąg TLK bez miejscówki, ze zniżka studencką w jedną stronę czy z Przemyśla czy Katowic, do Poznania to koło 33 zł. Ja bez zniżki wykupiłem „bilet podróżnika" i za 69 zł mogłem jeździć cały weakend pociągami TLK po całej Polsce, więc wyszło tak jak bilet studencki w obie strony.

  • Paliwo, koszt dzielony na 5 osób wyniósł 50zł

  • Bilet na mecz 20 euro

  • Drobne opłaty jak parking 2 euro za cały postój, autostrada ale tylko w Polsce 12 zł, w sklepie kibica na pamiątkę kufel Hannover 96 za 3 euro

Parafrazując znaną reklamę: Bilet na mecz: 100 zł, transport 120 zł, uścisk dłoni Llorente - bezcenne :)

To by było na tyle moich subiektywnych wypocin. Jest to mój debiut autorski więc proszę o wyrozumiałość, z góry przepraszam za błędy, jeśli się jakieś zdarzą. Napisałem tę relację dlatego że wiem, że wiele osób czytając pomyśli sobie: „musiało być super, następnym razem zrobię wszystko żeby też tam być." I na tym mi zależy, żeby nas, kibiców z Polski było jak najwięcej, żebyśmy razem jeździli, poznawali się, pomagali wzajemnie. W przyszłym roku ruszamy z oficjalnym stowarzyszeniem, będzie nam łatwiej się zorganizować, ale potrzebna do tego jest współpraca. Taki wyjazdy, czy też inne spotkania, turnieje piłkarskie to doskonała okazja aby wzajemnie się poznać, zbudować zaufanie. Nie wiele osób w Hannoverze znało się wcześniej, a jednak wszyscy wspólnie świetnie się bawiliśmy jak zgrana paczka przyjaciół. Bo przecież wszyscy jesteśmy Valencianistas.

Wszystkie fotki i filmiki znajdują się na Forum.

Kategoria: Ogólne | Źródło: VCF.PL