Strona główna

Szaleństwo niekontrolowane!

Rivv | 19.03.2010; 10:21

Awans do ćwierćfinału! Werder Brema 4:4 Valencia CF

Piłkarskie szaleństwo osiągnęło apogeum 19 marca 2010 roku w Bremie. Gracze Werderu i Valencii uczestniczyli w jednym z najbardziej widowiskowych spotkań w całej historii futbolu. Zapomnieli o taktycznych ryzach, odrzucili schematy, zaniechali piłkarskich konwenansów. W futbolowym chaosie lepiej odnaleźli się Los Ches.

Nasi jechali do Bremy bez dwóch generałów środka pola – Davida Albeldy i Evera Banegi. Perspektywa występu w środku Rubena Barajy i Hedwigesa Maduro, względnie Manuela Fernandesa, musiała wypełniać serca kibiców panicznym strachem. Dodatkowy brak Pablo Hernándeza również nie nastrajał optymizmem. Tym bardziej, że pogłoski o nieobecności Mesuta Ozila oraz Torstena Fringsa okazały się tylko mrzonką i obaj pomocnicy wybiegli w pierwszym składzie Werderu. Jak się miało okazać, z korzyścią dla widowiska.

Szaleństwo nie czekało na odpowiedni moment, nie czekało na swoje jedyne pięć minut w meczu, lecz rozpoczęło swoje harce od samego początku. Już w drugiej minucie Naldo wybił piłkę wprost pod nogi Davida Silvy, ten pięknym technicznym podaniem obsłużył Davida Villę, który pewnym strzałem pokonał Tima Wiese. Straty z pierwszego meczu zostały odrobione, jednak Werder mógł bardzo szybko ponownie wyjść na czoło tej rywalizacji. Wpierw César wybronił strzał Marko Marina, a chwilę potem Claudio Pizarro nie spisał się w sytuacji sam na sam i posłał piłkę obok bramki. Zdecydowanie lepiej w analogicznej sytuacji zachował się Juan Mata, który zdobył bramkę na 2:0, po kolejnym cudownym dograniu Silvy. W tym momencie wydawało się, że Valencia ma już pewny awans. Wydawało się. Bremeńczycy atakowali z pasją, na co zresztą pozwalała jeszcze bardziej dziurawa niż zwykle obrona Nietoperzy. Skończyło się to kontaktowym golem Hugo Almeidy, który wykorzystał podanie Pizarro i skierował piłkę do pustej bramki. Kolejne ataki Niemców powinny przynieść wynik remisowy, lecz to Blanquinegros w samej końcówce pierwszej połowy ukłuli po raz kolejny. Znów podawał Silva, tym razem do Villi, a El Guaje przełożył sobie piłkę na lewą nogę i dopełnił formalności. Wydawało się, że wynik 3:1 gwarantował idealny spokój przed drugą odsłoną gry. Nic bardziej mylnego.

Druga połowa była jeszcze bardziej chaotyczna niż pierwsza i nie sposób opisać wszystkich sytuacji bramkowych. Choć wydawałoby się, że to niemożliwe, to defensywa „Walensji” – jak określał nasz klub komentator Polsat Futbol Piotr Przybysz - wyglądała jeszcze gorzej niż w pierwszej części. W 55. minucie dobrze grającego „Żakina” – kolejny pomysł Pana Przybysza – zastąpił Manuel Fernandes. Zmiana w stylu Emery’ego – bronimy korzystnego wyniku. Akurat tego dnia Fernandes tak przydał się naszej obronie, jak worek złota nieboszczykowi. Skutkiem tego były dwa gole dla Bremy. Najpierw Torsten Frings przy dużej dozie szczęścia wykorzystał rzut karny, potem Marko Marin po rykoszecie jednego z bohaterów Valencii, Davida Silvy, zdobył wyrównującą bramkę. Na szczęście kolejny raz błysnął niezawodny tego dnia David Villa, który dopiero co wyleczył kontuzję barku. Guaje z zabójczą precyzją zakończył kontrę Los Ches i znów dał namiastkę spokoju wszystkim Valencianistas. Werder jednakże nie rezygnował, co poskutkowało w 84. minucie, gdy Pizarro piękną główką ponownie dał Bremeńczykom remis. Mimo kolejnych sytuacji Niemcy nie zdołali strzelić decydującego gola, co jest zasługą tylko i wyłącznie Césara. Weteran Valencii był istnym żywiołem w bramce, rzucał się na piłki z wielką pasją, wybronił multum strzałów przeciwnika. To właśnie on, obok dwójki Davidów, zapewnił Nietoperzom awans do ćwierćfinału. Wielka szkoda zmarnowanych lat Césara na ławkach różnych klubów. Gdyby nie to, byłby bezsprzecznie najlepszym bramkarzem świata, a teraz niestety wiek jest główną przeszkodą w osiągnięciu tak ambitnego celu.

Warto zakodować ten mecz głęboko w pamięci. Sytuacjami z tego spotkania można by obdarzyć dziesięć finałów Ligi Mistrzów i kibice także nie mogliby narzekać. Unai Emery szalał przy linii bocznej jak nigdy, co biorąc pod uwagę dotychczasowe wyczyny Baska na tym polu jest nie lada osiągnięciem. Już samo to pokazuje, jak zwariowanego meczu byliśmy świadkami, gdzie radosna twórczość zdarła krwawy skalp z głowy taktycznej konsekwencji. Dewiza Emery’ego, który woli remis 5:5 niż 0:0, okazała swoje piękno w całej okazałości. Często owa filozofia kończyła się niepowodzeniem Nietoperzy, a na usta cisnęła się parafraza: „Z mądrym nie znaleźliśmy, z głupim zgubiliśmy”. Tym razem znaleźliśmy – awans do ćwierćfinału Ligi Europy. Trzeba jednak pamiętać, że przykładowo taki Liverpool nie wda się w otwartą wymianę ciosów z Nietoperzami. A nawet jeśli, to raczej nie zakończy się ona pomyślnie dla Los Ches

Skrót spotkania: VCF Video

Kategoria: Ogólne | Źródło: własne