Strona główna

W iście włoskim stylu

Rivv | 17.12.2009; 23:05

Genoa CFC 1:2 Valencia CF

Przed wyjazdem do Genui wszyscy w drużynie Valencii jak jeden mąż zapowiadali, że na Stadio Luigi Ferraris wybierają się po zwycięstwo. Gra na remis – choć taki wynik dawał awans do kolejnej rundy – na tak gorącym terenie byłaby szalenie niebezpieczna. Ostatecznie Los Ches zdołali pokonać Włochów 2:1, choć trzeba uczciwie przyznać, że już dawno żaden zespół nie sprawił Valencii tylu kłopotów.

Unai Emery, jakby przewidując co się święci, zrezygnował ze swojej polityki ogrywania rezerwowych w rozgrywkach pucharowych i na mecz z Rossoblu wystawił całkiem mocną jedenastkę. Największe zmiany zaszły w formacji defensywnej. W bramce wystąpił Moyà, partnerem Davida Navarro na środku obrony był tym razem Alexis, na lewej stronie defensywy kontuzjowanego Mathieu zastąpił Bruno, robiąc tym samym miejsce na prawej stronie bloku obronnego dla Portugalczyka Miguela. Dwójkę pivotów stanowili Carlos Marchena z Davidem Albeldą. Zagrożenie pod bramką przeciwników tworzyć miał ofensywny kwartet w postaci Evera Banegi, Juana Maty, Joaquina oraz Davida Villi. Taki skład miał przeciwstawić się Włochom, grającym w nietypowym dla tej nacji ustawieniu 1-3-4-3.

Od początku Genoa ruszyła na Valencię z dużym animuszem, jednak to nasza drużyna pierwsza miała okazję na zdobycie bramki. Już w 3. minucie Miguel popędził prawą stroną i zagrał w pole karne do niepilnowanego Villi. El Guaje jednym zwodem ograł trzech biegnących w jego kierunku obrońców i z ostrego kąta oddał strzał na bramkę Grifone, jednak Alessio Scarpi sparował to uderzenie. Kilka minut później Scarpi znów uratował swój zespół, ponownie broniąc uderzenie Villi, tym razem zza pola karnego. Pierwszy groźny strzał gospodarze oddali w 15. minucie, ale uderzenie z dystansu kapitana Genoi Marco Rossiego poszybowało nad bramką Moyi. W 31. minucie z powodu kontuzji boisko musiał opuścić kapitan Blanquinegros, Carlos Marchena, a na jego miejsce wszedł Hedwiges Maduro. Chwilę później Holender zapoczątkował akcję, która powinna zakończyć się golem dla Valencii. Były reprezentant Oranje podał przed obręb szesnastki do Villi, ten zagrał piłkę piętka do Joaquina, który znalazł się sam przed Scarpim, lecz posłał futbolówkę obok bramki. Nietoperzom nie udało się zdobyć bramki w prostej sytuacji, udało się za to w – wydawałoby się – skrajnie trudnej. W doliczonym czasie gry pierwszej połowy, gdy większość piłkarzy myślami była już w szatni, sędzia podyktował rzut wolny z ok. 35 metrów dla Valencii. Ximo dośrodkował piłkę na 14. metr, a tam strzał głową oddał Bruno. Futbolówka leciała lobem i wpadła tuż pod poprzeczkę, za plecy rozpaczliwie interweniującego portero gospodarzy.

Druga połowa rozpoczęła się od ataków bardzo zdeterminowanych i umotywowanych Włochów. Valencia, zaskoczona takim obrotem spraw, w 51. minucie straciła bramkę. Jeden z defensorów Genoi wybił futbolówkę z własnej połowy, a zza pleców obrońców Blanquinegros wyskoczył Hernan Crespo, który opanował piłkę i między nogami Moyi skierował ją do bramki. Zawodnicy Nietoperzy wydawali się być w kompletnym szoku, a przewaga Rossoblu rosła. Raz za razem kotłowało się w polu karnym Los Ches, jak nie po akcjach skrzydłami, to po niezliczonej ilości rzutów rożnych. Nasi robili wszystko, by nie stracić kolejnego gola, często ryzykując własnym zdrowiem, jak na przykład Bruno, który przyjął na głowę atomowe uderzenie Rossiego z dystansu. Gracze Valencii próbowali odpowiadać kontratakami, jednak były one rozbijane we wczesnej fazie przez linię pomocy gospodarzy. Dopiero w ostatnich dziesięciu minutach kontry zaczęły przynosić powodzenie. W jednej z nich Pablo zagrał w pole karne do Joaquina, który przewrócił się po starciu z Salvatore Bochettim. Karny był, przyznajmy szczerze, mocno naciągany, więc wszyscy kibice Grifone po niecelnym strzale Villi z wapna mogli powiedzieć, iż sprawiedliwości stało się zadość. Co nie udało się Guaje wcześniej, powiodło się w ostatniej minucie spotkania. Golkiper gospodarzy Scarpi wyszedł daleko przed swoją bramkę, by posłać długie podanie w pole karne Valencii. Wybijając futbolówkę trafił jednak w Villę, który przejął piłkę, ograł bramkarza, przebiegł kilkadziesiąt metrów i strzałem do pustej bramki zapewnił Valencii zwycięstwo oraz awans do dalszej fazy rozgrywek z pierwszego miejsca w grupie.

Mimo wielu problemów, nasi ulubieńcy zdołali pokonać wymagających Włochów i wygrać mocno wyrównaną grupę. Dzięki temu w kolejnej rundzie Nietoperze trafią na na teoretycznie słabsze drużyny. Potencjalni rywale Valencii to Standard Liege, Rubin Kazań, Liverpool FC, Ajax Amsterdam, Lille OSC, HSV Hamburg, Hertha Berlin, Fulham Londyn, Panathinaikos Ateny, Twente Enschede, Everton FC, Club Brugge i FC Kopenhaga. Już jutro po godzinie 13.00 dowiemy się, z kim przyjdzie zmierzyć się Blanquinegros w fazie pucharowej Ligi Europy.

Jakie pozytywy można wyciągnąć po tym spotkaniu? Przez większą część meczu gra Los Ches nie kleiła się, jednak w newralgicznym, nerwowym, grożącym wszystkim kibicom Valencii zawałem serca ostatnim kwadransie, to właśnie Blanquinegros kontrolowali spotkanie, nie pozwalając Rossoblu na zbliżenie się do własnego pola karnego. Wydaje się, że nieustanne wykłady Unaia na temat koncentracji w ostatnich minutach spotkania powoli przynoszą skutek. Valencia zagrała w iście włoskim stylu – niekoniecznie efektownie, lecz wyrachowanie, z zimną krwią wykorzystując błąd przeciwnika w ostatnich sekundach meczu. Zgodnie z zasadą „nieważny styl, ważny wynik”. I ważna gra na wiosnę w europejskich pucharach, co dla tak renomowanego klubu jest koniecznością.

Raport pomeczowy

Bramki: VCF Video

Kategoria: Ogólne | Źródło: własne