Strona główna

Tym razem nie zawiedli: Valencia 3:1 Lille

sebol | 03.12.2009; 00:01

O krok bliżej do awansu

Przedostatnia potyczka Valencii w grupowej fazie Euroligi zakończyła się i to Los Ches wyszli z tego pojedynku z tarczą. Wynik 3:1 z francuskim Lille może cieszyć, choć o wybitnych, bezbłędnych zawodach ze strony gospodarzy, mowy być nie może.

Unai Emery w tak zaawansowanym stadium fazy grupowej Euroligi, w momencie, w którym walka o awans toczy się między posiadającymi zbliżone ilości punktów Valencią, Lille oraz Genoą, nie mógł pozwolić sobie na wystawianie kompletnie odmiennego składu w stosunku do żelaznej ligowej jedenastki. Prawdę powiedziawszy, to i tym razem ilość rotacji była znacząca, ale spora część z nich została wymuszona, stąd Emery po raz kolejny zaufać musiał sporej części zmienników.

Większość graczy stanowili jednak piłkarze podstawowi albo ci pretendujący do takiego miana i to oni zadecydowali o losach meczu. Nie zamierzam godzić się z rolą zmiennika - rzekł niedawno Joaquin i lepszego sposobu na potwierdzenie tych słów po prostu znaleźć nie mógł. Już w pierwszej części gry wykorzystał zagrania swoich rodaków - centrę Maty ze skrzydła oraz charakterystyczne już dla Marcheny, piękne zagranie nad linią obrony i dwukrotnie umieścił piłkę w siatce. Piłkarze Lille niespecjalnie wiedzieli, jak zranić nienagannie spisującą się Valencię i sprawiali wrażenie słabo tego dnia dysponowanych. Podobać mógł się Gervinho, który starał się ciągnąć akcje ofensywne swego zespołu do przodu, nie przynosiły one jednak zbyt wiele efektu, a jedyną korzyścią okazywały się kornery, których Francuzi zdołali ostatecznie uzbierać 10.

W drugiej odsłonie przyszła pora na bramkę Maty, który na pełnej szybkości biegł w stronę bramki, a w momencie, gdy osaczyli go stoperzy rywali, przystanął na moment, tamci rozjechali się po mokrej murawie i dopiero wtedy wychowanek Realu posłał piłkę do siatki. Valencia miała naprawdę sporo okazji do zdobycia goli i szkoda, że tylko 3 z nich zostały spożytkowane. Zawodziła skuteczność, a i Landreau nie był tego dnia bez formy. Mimo trzybramkowej przewagi nie obejrzeliśmy na placu gry Nikoli Zigica, co pokazuje ewidentnie, iż nie należy on do ulubieńców trenera. Pojawiła się za to młoda krew Jordi Alba oraz Miku, a także - wreszcie - Manuel Fernandes, który dostał 12 minut po kilkumiesięcznej kontuzji.

Należy zauważyć, że o ile przez większość spotkania gra podlegała kontroli Blanquinegros, tak w doliczonym czasie gry goście zdołali wytworzyć sobie więcej klarownych sytuacji aniżeli w przeciągu całego spotkania. Totalne rozluźnienie w szeregach Ches poskutkowało golem Chedjou w 90 minucie, a zaniedbania miały swój dalszy ciąg w kolejnych 5 doliczonych przez arbitra. Drużyna nie zdołała wyciągnąć wniosków z ostatniego meczu z Mallorcą (i nie tylko tego meczu) i wciąż nie zakodowała sobie, iż gra toczy się do momentu ostatniego gwizdka sędziego, a przeciętnie grający przeciwnik może w ostatnich minutach stać się o wiele groźniejszy, korzystając właśnie z luzów pozostawionych przez znużonego rywala.

Składy:

Valencia CF: Moyá, Miguel, Alexis, Navarro, Bruno, Maduro, Marchena (79' Manuel Fernandes), Éver, Joaquín (76' Jordi Alba), Pablo, Mata (72' Miku)

LOSC Lille: Landreau, Beria, Rami, Chedjou, Emerson (46' Debuchy), Mavuba, Cabaye (71' Obraniak), Balmont, Hazard, Gervinho, Frau (46' Vittek).

Bramki: 1:0 Joaquín 3', 2:0 Joaquín 32', 3:0 Mata 53', 3:1 Chedjou 90+1'

Skrót spotkania wkrótce w dziale video.

Kategoria: Ogólne | Źródło: własne