Strona główna

ABC VCF cz. 1

Lolek | 03.11.2009; 21:07

Skojarzenia pierwszych liter

Każdy kibic ma swoje odczucia dotyczące ukochanego klubu. W tym wypadku nie jestem wyjątkiem - będąc fanem Nietoperzy od przeszło sześciu lat dzieliłem z klubem chwile niepowtarzalnej chwały, jak i również - niestety - niepowetowanych klęsk. Owe wydarzenia pozwoliły mi na stworzenie osobliwego alfabetu, w którym postaram się ukazać nie tylko powody pozwalające mi czuć dumę, ale i wstyd.

Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że mimo masy skojarzeń, które nasuwały mi się do każdej litery od kilku dni, wybrałem te najistotniejsze dla mnie. Dla niektórych mogą być one słuszne, dla innych wręcz kontrowersyjne. Dlatego z jednej strony prosząc o wyrozumiałość, z drugiej zachęcam do dyskusji dotyczącej Waszych skojarzeń kolejnych liter alfabetu z Valencią na naszym FORUM.

A jak Albiol - dla mnie ten piłkarz przez ostatnie kilka sezonów był wizytówką naszej obrony. Z meczu na mecz nabierał pewności siebie i zdobywał niezbędne doświadczenie. Kiedy wydawało się, że będzie chlubą Valencii do końca kariery... pojawił się Pan Perez wraz ze swoją wizją "hiszpanizacji" Realu Madryt. Manuel Llorente wolał poświęcić lojalnego, kochającego klub Albiola za zbuntowanego, chcącego zdobywać tytuły i zarabiać większe pieniądze Villę. Nie mi kwestionować sens tego transferu, bo jak na razie Raul w Madrycie nie zachwyca. Jednak samo podejście zarządu wolącego zarobić na sprzedaży młodego reprezentanta Hiszpanii wprawiło mnie najpierw w osłupienie, zmieniające się z czasem w rozpacz. Pozostaje nadzieja, że Albiol wróci do nas po wygaśnięciu obecnego kontraktu, lecz nie oszukujmy się. Nadzieja ta jest nikła.

B jak budżet - cóż tu dużo mówić. Nieprzemyślane transfery, rozrzutność Solera i chęć dorównania innym wielkim klubom staczały Valencię na dno. Dno, którego nie dostrzegał ówczesny Pan i Władca klubu, Juan Soler. Tymczasem sytuacja stała się na tyle dramatyczna, że spółce groziła upadłość, co wiązałoby się z koniecznością sprzedaży wszystkich wartościowych aktyw, w tym i zawodników. Wprawdzie emisja akcji ustabilizowała na chwilę budżet, ale nie wiadomo, co będzie dalej. Na razie włodarze snują optymistyczne plany powrotu Valencii do europejskich elit w postaci awansu do Ligi Mistrzów, mające dać jej dodatkowe przychody. Czy to starczy na utrzymanie w zespole gwiazd i dalsze funkcjonowanie? Czas pokaże.

C jak Cañizares - dla mnie niepowtarzalny bramkarz, jeden z najlepszych, jaki kiedykolwiek bronił na hiszpańskich boiskach. Wiele razy ratował drużynę przed porażkami. Przez cały swój pobyt w Valencii niewątpliwie jeden z liderów drużyny i idol całych rzesz ludzi. Tutaj zdobywał tytuły i święcił momenty największej chwały. To, w jaki sposób potraktowano go u schyłku kariery, nasuwa na usta jedno słowo - hańba. Koeman zepsuł mu chyba cały pobyt w Valencii, dodatkowo starając się zniszczyć legendę El Dragona. Z dnia na dzień stał się symbolem sprzeciwu przeciwko jednemu z najgorszych trenerów w historii. Dla tych, co pragną sobie przypomnieć wspaniałe interwencje Cañizaresa - zapraszam tutaj.

D jak drużyna - kto powie, że Valencia kiedykolwiek opierała się tylko na indywidualnościach, kłamcą jest i basta. Nawet teraz, kiedy w jej szeregach gra najlepszy napastnik świata, piłki nie wędrują tylko do niego. Klub ten od zawsze był monolitem, w którym każdy piłkarz starał się wykonywać swoją robotę. Koleżeństwo, zaufanie, współpraca - te określenia niemal zawsze pasowały do obrazu gry Valencii. Od Cúpera, przez Beniteza, do Floresa i Emery'ego - drużyna zawsze była jednością. Pozostaje nam modlić się, aby zostało tak na zawsze. Jak opłakane skutki może przynieść skupienie całej ofensywy na jednym piłkarzu daje przykład Cristiano Ronaldo.

E jak Emery - kontrowersyjny trener. Dla jednych solidny i pracowity, dla drugich przeciętny i niezbyt bystry. Osobiście uważam go za szkoleniowca perspektywicznego i mającego ogromny potencjał, ale to nie jest to, czego szuka Valencia. Gwiazdozbiór piłkarzy potrzebuje kogoś, kto poprowadzi go do zwycięstwa i wymarzonego tytułu. Mając taki potencjał, drużyna powinna grać w Lidze Mistrzów już w tym sezonie. Skończyło się na Lidze Europejskiej. Jak to mówią - lepszy rydz niż nic, ale niedosyt zostaje... Ostateczny wyrok zapadnie jednak dopiero pod koniec sezonu.

F jak Fundació Valencia - organizacja zrzeszająca sympatyków Valencii nie chcących dopuścić do kolejnego samodzierżawia w klubie. Proces demokratyzacji już się rozpoczął, co pozwala optymistycznie patrzeć w przyszłość. Brak Solera lub człowieka jego pokroju? Kamień od razu spada z serca. Osobiście uważam tę fundację za jedno z lepszych przedsięwzięć ostatnich lat na rzecz klubu. Oby udało się spłacić zaciągnięty przez Fundació kredyt, a wszystko powinno pójść po myśli założycieli organizacji i dać upragnioną przez wielu demokrację.

G jak Göteborg - w tym szwedzkim mieście Valencia zdobyła swoje ostatnie znaczące trofeum - Puchar UEFA. Rok 2004 był rokiem ogromnych sukcesów - w tym właśnie sezonie hiszpański klub zdobył również tytuł mistrza Hiszpanii oraz Superpuchar Europy. Po tym jakże udanym sezonie drużynę opuścił Rafa Benitez, ojciec sukcesów zespołu. Od tamtego czasu Valencia nie może się odnaleźć na arenie międzynarodowej. Miejmy nadzieję, że już niedługo będziemy mogli cieszyć się kolejnymi triumfami, tym razem w Lidze Mistrzów. Przypomnijmy sobie moment wręczenia pucharu - ku pokrzepieniu serc.

H jak Hiszpania - doskonale wiemy, że Valencia swoją drużynę opiera na krajowych zawodnikach. Obcokrajowcami w obecnej "11" są jedynie Mathieu, Miguel oraz Ever, co jest fenomenem na skalę europejską. Co więcej, część z nich staje się podporą kadry - Silva, Villa, Marchena, do niedawna także Albiol, Albelda, Vicente czy Baraja. Wkrótce na stałe do reprezentacji zawitać mogą Pablo oraz Mata. Jak widać, szkółka Valencii wypuściła wiele talentów, ale nie tylko - skauci wykazali się wielką intuicją, promując akurat tych piłkarzy. Pozostaje nam mieć nadzieję, że szkółka piłkarska Valencii nadal będzie powijać równie znakomitych graczy.

I jak Inversiones Dalport - zmora, katastrofa i plaga Valencii. W najgorętszym okresie walki o władzę od wielu, wielu lat ta spółka miała największe szanse na jej przejęcie. Olbrzymie pieniądze, które miały być zainwestowane w klub, okazały się fikcją. Wprawdzie Urugwajczycy z niesamowitą determinacją dążyli do objęcia rządów i doprowadzali wielu fanów do skrajnej agresji, to mimo wszystko ich działalność przyniosła kilka korzyści. Było to między innymi usunięcie Silli, Solera oraz Soriano z gry o fotel prezesa. Więcej na ten temat dowiecie się tutaj - za sprawą Ulesława zostało sporządzone kalendarium opisujące działania Dalport krok po kroku. Miłej lektury ;)

J jak Jednonogi - taki przydomek można nadać Vicente. Wprawdzie kontuzje nękają obie jego nogi, to nawet jeśli jedna jest zdrowa, coś złego dzieje się z drugą. Klubowi lekarze nie mają pojęcia, co dokładnie piłkarzowi dolega. Stosują zmienne metody, które od przeszło dwóch lat nie dają efektu. Czy możliwym jest, aby tak wyśmienity swoimi czasy gracz skończył karierę w takim wieku? Niestety tak. Jeżeli stan zdrowia Vicente nie poprawi się do końca obecnego sezonu, to chyba najlepszym rozwiązaniem byłoby rozwiązanie kontraktu z piłkarzem. Przy obecnej kondycji finansowej Valencii półtora miliona € oszczędności to niewyobrażalny skarb.

K jak Koeman - o, zgrozo. Największy nieudacznik spośród trenerów, którzy mieli zaszczyt prowadzić Valencię. Claudio Ranieri również nie był trenerem wybitnym, ale nie miał "okazji" spuścić klubu z La Liga. Był zarzewiem wszystkich konfliktów w klubie, twórcą najbardziej mizernej myśli taktycznej, a w dodatku totalnym bezmózgiem. Nie potrafię inaczej nazwać trenera, który wystawia napastnika na pozycji bocznego obrońcy (vide Arizmendi). Na dodatek mało nie doprowadził do konieczności wypłacenia 60 mln € odszkodowania dla... Albeldy. Ogólnie był chodzącą katastrofą. Dzień jego zatrudnienia można śmiało nazwać dniem, w którym zatrzymała się Valencia. Dzień pożegnania - miejscowym świętem.

L jak Legendy - jest ich zapewne wiele. Skupiłbym się jednak na trzech ostatnich, mianowicie Cañizaresie, Angulo i Albeldzie. Cała trójka została bez skrupułów zlinczowana przez wyżej zbluz... opisanego Koemana, który ni z tego, ni z owego orzekł nieprzydatność tejże trójki w zespole. Było to szokiem nie tylko dla kibiców, ale i dla nich samych. O ile Santiago przyjął wieść z wyraźnym niezadowoleniem i zakończył karierę, o tyle Angulo nie poddał się i trenował, nieraz odizolowany od zespołu na polecenie Holendra. Gloria i chwała mu za to - na naganę zasługuje natomiast Albelda. Piłkarz, który powinien przyjąć każdą decyzję z godnością godną kapitana, okazał się wykalkulowanym biznesmenem. Wniósł bowiem oskarżenie do sądu. Gdyby sprawę wygrał, klub musiałby zapłacić mu 60 mln €. Wręcz niewyobrażalne, niestety prawdziwe. Na szczęście doszło do porozumienia między piłkarzem a zarządem, a gracz nadal występuje w klubie. W atmosferze glorii i patosu chciałbym zakończyć tę część moich wywodów, chyląc mimo wszystko czoła każdemu z nich i polecając film autorstwa Miancio. Niech Moc będzie z nimi.

Kategoria: Felietony | Źródło: Własne