Strona główna

A miało być tak pięknie...

marcin90 | 22.04.2007; 14:37
Przed rozpoczęciem sezonu 2006-2007 zarówno kibice, jak i piłkarze oraz działacze Nietoperzy byli pełni optymizmu. Brazylijski rozgrywający Edu powiedział, że w Valencii jest po to, by zawsze być pierwszym i jego marzeniem jest zdobycie potrójnej korony. Również kibice po dwóch latach bez sukcesów twierdzili, że teraz nadszedł czas na Los Ches.

Optymizmem napawały posunięcia zarządu klubu. Na stanowisku trenera pozostał młody, utalentowany Quique Sanchez Flores, który rok wcześniej wydźwignął Valencię z dołka, którym było 7 miejsce w sezonie 2004-2005. Juan Soler- prezydent Blanquinegros nie poskąpił także funduszy na zakup nowych piłkarzy. I tak szeregi Valencianistas zasilili zawodnicy znani i szanowani w całej Europie. Partnerem El Guaje w ataku został Fernando Morientes, na prawą pomoc ściągnięto Joaquina, o którego swego czasu bił się Real Madryt oraz Chelsea Londyn, a defensywę miał wzmocnić Asier Del Horno- ex-zawodnik londyńskich The Blues. Ponadto na Mestalla przybył Francesco Tavano- wyjątkowo często trafiający do bramki rywala we włoskiej Serie A snajper. Z wypożyczeń powróciły natomiast dwa „młode wilki”- David Silva i Jaime Gavilan. Walka o najwyższe trofea wydawała się więc bardzo realną.

Pierwszy mecz Valencii nie wyszedł. Nietoperze przegrały pierwsze spotkanie trzeciej rundy eliminacji Ligi Mistrzów z Red Bullem Salzburg 0:1. Istnieje jednak ludowe powiedzenie: „pierwsze śliwki robaczywki”, które w przypadku Los Ches okazało się prawdziwe. Z każdym kolejnym spotkaniem szło coraz lepiej. W rewanżu Nietoperze nie dały szans Austriakom, w lidze wygrywały mecz za meczem. Niestety futbol to taka dyscyplina sportu, gdzie w jednej chwili z samego szczytu można spaść na dno. Przekleństwem Valencii stały się masowe kontuzje zawodników. W pewnym momencie, by uzbierać „meczową osiemnastkę” Quique Sanchez Flores musiał wspomagać zespół kilkoma zawodnikami drugiej drużyny- Mestalletty. Wszystko zaczęło się 15 października ubiegłego roku, kiedy to w 6 kolejce Nietoperze poniosły pierwszą porażkę z Celtą Vigo. Co gorsza kontuzji doznał kluczowy lewoskrzydłowy- Vicente Rodriguez. Z każdym kolejnym meczem było coraz gorzej. Tydzień po urazie wychowanka Levante z gry został wyeliminowany kapitan drużyny, serce i mózg Nietoperzy- David Albelda. Następni w kolejce do lekarskiego gabinetu to Jaime Gavilan, Emiliano Moretti, Mario Regueiro, Ruben Baraja i co najgorsze Edu. Brazylijczyk, który praktycznie cały zeszły sezon spędził u różnego rodzaju lekarzy, w tych rozgrywkach miał być głównym rozgrywającym Nietoperzy. Ze swojego zadania wywiązywał się znakomicie, jednak i tym razem los nie był dla niego łaskawy. Podczas jednego ze spotkań zerwał więzadła krzyżowe w kolanie i kolejny sezon mógł spisać na straty. Jego uraz był ogromnym ciosem dla Floresa, ponieważ Ruben Baraja to zawodnik bardzo podatny na kontuzje i wraz z utratą Edu, Valencia straciła rozgrywającego. To natomiast oznaczało zupełną zmianę stylu gry i przestawienie się na grę z kontry. Z dobrymi drużynami Nietoperze radziły sobie więc dobrze, potrafiąc przez 90 minut rozbijać ataki przeciwnika i wyprowadzić jedną, dwie kontry, z których co najmniej jedna kończyła się zdobyciem bramki. Zupełnie inaczej było jednak w spotkaniach z zespołami z dołu tabeli. Te cofały się pod własną bramkę i zmuszały Los Ches do ataku pozycyjnego. Bez dobrego playmakera, który wziąłby na siebie ciężar gry i dobrymi podaniami zaczynał bramowe akcje zespołu, Valencia strasznie się męczyła z teoretycznie słabszymi drużynami i co rusz traciła punkty. Na dodatek Asier Del Horno od chwili zawitania na Estadio Mestalla nie zaliczył jeszcze ani jednego treningu, a Joaquin Rodriguez Sanchez pokazał, że 25 milionów euro, jakie nań przeznaczył Juan Soler okazały się pieniędzmi wyrzuconymi w błoto. Z nowych nabytków dobrze grał jedynie Fernando Morientes.

Valencia zmieniła się w szpital. Z każdym kolejnym dniem było coraz gorzej. Na dodatek rozgorzał konflikt na linii Flores- Carboni. W tym momencie większość fanów straciła wiarę w nasz zespół. Co prawda w Champions League Villa i spółka bez trudu wywalczyli awans do 1-8 finału, jednak w lidze szło nam fatalnie. Na szczęście 10 grudnia do składu powrócił David Albelda i nagle jak za dotknięciem magicznej różdżki sytuacja Nietoperzy odwróciła się o 180 stopni. Po sześciu meczach bez zwycięstwa Valencia wygrała sześć kolejnych ligowych spotkań. We wszystkich wstąpiła nadzieja, która przed rozpoczęciem sezonu pozwalała nam wierzyć, iż ten sezon okaże się dla nas udany. Okazało się jednak, że były to nierealne marzenia. Pierwszym sygnałem, że dzieje się coś nie tak była porażka w rewanżowym spotkaniu 1-8 finału Pucharu Króla na własnym stadionie z Getafe 2:4. Przeciętna, lecz ambitna drużyna pokazała wszystkie słabości podopiecznych Floresa, jednakowoż nikt się tą klęską zbytnio nie przejął. Tłumaczono sobie, że krajowy puchar nie ma takiej wagi, jak triumf w La Liga, czy Champions League. Niestety od tego spotkania coś zaczęło się psuć. Blanquinegros zostawili w pokonanym polu między innymi Atletico Madryt, czy Barcelonę, jednak znów stracili punkty z Getafe oraz zespołami takimi jak Nastic Tarragona, czy Athletic Bilbao. W Lidze Mistrzów dość szczęśliwie został wyeliminowany Inter Mediolan, jednak przez swoją głupotę z udziału w dwumeczu z Chelsea wyeliminowali się David Navarro i Carlos Marchena. Szczupła kadra Nietoperzy znów została okrojona. Pierwsze spotkanie z Mistrzem Anglii zakończyło się szczęśliwym remisem, w rewanżu jednak podopieczni Quique wykończeni ciężkim sezonem ledwo słaniali się na nogach i odpadli po bramce straconej w ostatniej minucie spotkania. Pozostała jedynie La Liga i dwa arcyważne spotkania.

By marzyć jeszcze o tytule Nietoperze musieli bezwzględnie pokonać zarówno Sevillę, jak i Real Madryt. Pierwsze spotkanie zostało wygrane. Pozostał mecz z Realem. Niestety mimo całkiem dobrej gry i ogromnego wysiłku włożonego w spotkanie Valencia przegrała 1:2. Ta porażka oznacza już najprawdopodobniej koniec marzeń o Mistrzostwie, a więc także o jakichkolwiek sukcesach w obecnych rozgrywkach. Trudno jest bowiem liczyć, by Barcelona straciła co najmniej 9 punktów. Kolejny, trzeci już sezon bez sukcesów zbliża się ku końcowi.

Myśląc o bieżącym sezonie na myśl nasuwają się słowa: „A miało być tak pięknie.” Nie można jednak całkowicie spisać bieżących rozgrywek na straty, ponieważ w obecnym analizując dokładnie cały mijający rok możemy znaleźć wiele pozytywów związanych z Nietoperzami. Po pierwsze Quique Sanchez Flores potwierdził swoje umiejętności trenerskie i pokazał, że jest w stanie poprowadzić drużynę do sukcesów. Fakt, iż mimo kontuzji wielu kluczowych zawodników w dalszym ciągu prowadził wyrównaną walkę z przeciwnikami nie może zostać niezauważony. Ponadto swą klasę udowodnił David Silva i pokazał, że ma predyspozycje do tego, by stać się lepszym zawodnikiem niż Pablo Aimar. Wedle wielu obiektywnych obserwatorów już prezentuje wyższy poziom od popularnego Pajacyka, co udowodnił w wielu spotkaniach. Ponadto piłkarze Valencii tworzyli w tym sezonie trzon drużyny narodowej prowadzonej przez Luisa Aragonesa. Często w pierwszym składzie reprezentacji grało pięciu Valencianistas. Zawodnicy Los Ches udowodnili także, że są bardzo dobrą drużyną. W spotkaniach z czołowymi zespołami odnosili zwycięstwa. Po raz kolejny w dwumeczu okazaliśmy się lepsi od Barcelony. Nie wolno zapomnieć, że w rozgrywkach Ligi Mistrzów Nietoperze zaszli najdalej ze wszystkich hiszpańskich drużyn.

Mimo iż mijający sezon nie okazał się dla nas pełnym sukcesów, których oczekiwaliśmy i tak możemy być zadowoleni. Piłkarze Valencii nie raz udowodnili swoją klasę, nieprzeciętne umiejętności i jeśli tylko za rok będą naszych zawodników omijać urazy, a w miejsce Roberto Ayali przyjdzie równie dobry stoper, to możemy być pewni, że sukcesy osiągniemy. A wtedy wszyscy razem będziemy mogli tryumfalnie krzyknąć: „Amunt Valencia!”

Kategoria: Felietony | Źródło: własne